Tony A. Dziewulski, sekretarz honorowy Stowarzyszenia Lotników Polskich, wspomina, że plakietka Poland na ramieniu była przepustką do wielu angielskich domów, czasem do dziewczęcych serc, nie mówiąc już o drinkach, które Anglicy chętnie stawiali Polakom w pubach. Janusz Meissner („Żądło Genowefy”) opisał polskich pilotów w kampanii wrześniowej 1939 r. Gorycz porażki, internowanie w Rumunii, zawadiackie i ryzykowne pomysły ucieczki do Francji. Tak to wyglądało z poziomu żołnierza, ale za kulisami toczyła się trudna i często nieprzyjemna polityczna gra.
W październiku 1939 r. pojawiły się trzy opcje: zostawić nasz personel lotniczy w całości we Francji, wysłać wszystkich do Anglii lub też podzielić nasze siły i utworzyć z nich kilka dywizjonów w obu krajach. Przyjęto wersję nr 3. Gen. Douglas Evill w imieniu brytyjskich Sił Powietrznych zadeklarował, że „rząd Jego Królewskiej Mości byłby bardzo dumny, gdyby polskie oddziały stanęły u boku RAF”. Polacy w małych grupach zaczęli lądować w Anglii, w Eastchurch i od razu czuli się zawiedzeni – zamiast za sterami samolotów usiedli w ławkach na lekcjach angielskiego, przepisów w RAF, a czasem zaganiano ich do musztry na placu apelowym. Sytuację zaogniał ogólny stosunek do Polaków demonstrowany przez angielską kadrę oficerską. Jak wspominał Adam Zamoyski: „postrzegali nas o szczebel lub dwa niżej na cywilizacyjnej drabinie”. W lutym 1940 r. francuski minister ds. lotnictwa Guy le Chambre podpisał z gen. Sikorskim porozumienie dotyczące odtworzenia na terytorium Francji Polskich Sił Powietrznych. Niewiele jednak zmieniło się po tym wydarzeniu. Polacy dalej byli skoszarowani w złych warunkach, praktycznie nie prowadzono żadnego szkolenia, a Francuzi wymieniali korespondencyjnie poglądy z kolegami po drugiej stronie kanału La Manche na temat niskiego morale naszych pilotów.