Lista obecności skraca się, a nie wydłuża. Strach pomyśleć, kto następny i jak wielka będzie kolejna wyrwa w narodowej kulturze. Wielkim starszej generacji oddano należny hołd. Po upadku cenzury i otwarciu granic kto chce, może bez trudu zgłębiać biografie hartowane w tyglu wojny, okupacji, zniewolenia i czerpać z nich wzory, jeśli potrafi.
Jan Nowak-Jeziorański i Zbigniew Brzeziński weszli w krajowy obieg, jakby nie było żelaznej kurtyny odgradzającej ich przez dekady od narodu. Lech Wałęsa, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki, Marek Edelman –‘zajęli miejsce, którego nikt im już nie odbierze. Podobnie Bronisław Geremek i Leszek Balcerowicz, Adam Michnik, Stanisław Stomma, Wiesław Chrzanowski albo – w innym wymiarze – Stanisław Lem czy Ryszard Kapuściński. W jeszcze innym: Leszek Kołakowski i Czesław Miłosz.
Cokolwiek powiedzą specjaliści od społeczeństwa, autorytety moralne są czymś dość wyraźnie uchwytnym. To ci, o których myślimy: a co na to powie X czy Y? W moich opozycyjnych czasach tak myślało się o wielu z wyżej wymienionych. Lista nazwisk była jednak oczywiście dłuższa. Można by do niej dopisać na przykład profesorów Klemensa Szaniawskiego, Edwarda Lipińskiego, a także Kisiela, Jana Józefa Lipskiego i Stefana Bratkowskiego. Autorytetem moralnym było się mocą życiorysu, niezależnej postawy, powszechnie uznawanych zasług patriotycznych i obywatelskich oraz osiągnięć intelektualnych.
Czasy zorganizowanej walki z autorytarnym systemem PRL potęgowały popyt na nieoficjalne autorytety. Gromadziła się wokół nich coraz liczniej inteligencja. Ich słowo i postawa miały często znaczenie rozstrzygające. Gdy władza chciała temu przeciwdziałać i w ruch szła machina dyskredytującej propagandy, efekt był zwykle odwrotny.