Ludzie uczestniczący w tej demonstracji nienawidzą Slobodana Miloszevicia, mówią, że jest odpowiedzialny za całe zło, które spotkało Serbów w latach 90. Wybory 24 września były wielką szansą, by się go pozbyć. Większość społeczeństwa zaufała zjednoczonej opozycji i jej kandydatowi na prezydenta Vojislavowi Kosztunicy. Jednak obawy, że reżim sfałszuje wyniki głosowania, nie były bezpodstawne. Według opozycji i organizacji niezależnych Kosztunica wygrał już w pierwszej turze. Zależna od władz Centralna Komisja Wyborcza przyznała, że Miloszević przegrał, ale postanowiła, że o tym, kto ostatecznie będzie głową państwa, zdecyduje wyborcza dogrywka 8 października. Opozycja nie chce się na to zgodzić, grozi blokadą kraju i strajkiem generalnym. Stara się zmusić reżim, by pokojowo oddał władzę w ręce Kosztunicy, prawnika, jednego z założycieli Partii Demokratycznej.
Mówi się o nim, że jest czysty, że nigdy nie przystał na współpracę z reżimem. Na głosowanie przyszedł wraz z żoną na piechotę. Jak zwykły belgradczyk. – On będzie naszym nowym prezydentem, mieszka tutaj niedaleko, chodzi po tych samych ulicach co my, Miloszević się na nich nigdy nie pojawia – mówią kelnerzy z popularnej belgradzkiej restauracji Ruski Car. Na Kosztunicę zagłosowali też Miloš Tomić i Daniel Kovač, studenci uniwersytetu. Mają po 26 lat. – Lubię marzyć o tym, jak pięknie by mogło być, gdyby można było choć trochę zmienić nasze życie, na przykład gdybyśmy mieli trochę więcej pieniędzy – ostrożnie wypowiada swoje myśli Miloš. Średnia płaca w Serbii nie przekracza kilkudziesięciu niemieckich marek. W ciągu ostatniej dekady tylko z samej stolicy kraju wyjechało za granicę około dwustu tysięcy ludzi. Kwiat serbskiej inteligencji. – Tutaj możemy decydować tylko o naszym mikroświecie i z niego się cieszymy – kończy ze smutnym uśmiechem Miloš.