86 lat temu młody lekarz Frederick Banting zgłosił się do kierownika Katedry Fizjologii Uniwersytetu w Toronto z pomysłem na nowy lek. Z powodu cukrzycy zmarła jego przyjaciółka, a jemu przyszło do głowy, jak można było ją uratować. Chodziło o insulinę – hormon, którego pozyskiwanie od zwierząt uważano w tamtych czasach za niewykonalne. Szef katedry prof. John Macleod wyjeżdżał akurat na dłuższy urlop, więc zezwolił Bantingowi na korzystanie ze swego laboratorium. Przydzielił mu do pomocy studenta Charlesa Besta i wspaniałomyślnie podarował 10 psów, których trzustki posłużyły do eksperymentów. Gdy wrócił z wakacji, lek był gotowy i tak rozpoczęła się era insulinoterapii, która trwa do dziś i milionom chorych na cukrzycę zapewnia długie życie.
Czy tak spektakularne odkrycia są możliwe w naszych czasach?
Dlaczego na stworzenie nowego leku naukowcy potrzebują już nie kilku tygodni, ale co najmniej kilkunastu lat? I z jakiego powodu tak rzadko do grona odkrywców pretendują polscy naukowcy?
Spośród kilku tysięcy obecnych na polskim rynku leków rodzime korzenie mają zaledwie trzy: Vratizolin (przeciwko opryszczce), antybiotyk Davercin oraz przeciwnadciśnieniowy Binazin. Reszta to oryginały zagraniczne lub krajowe leki odtwórcze, zwane generykami, wytwarzane po wygaśnięciu ochrony patentowej pierwowzorów.
Jest pewien kłopot z klasyfikacją Gensuliny wytwarzanej przez firmę Bioton w podwarszawskim Macierzyszu. W odróżnieniu od wymienionych wcześniej rodzimych preparatów – pozostających raczej tłem dla konkurencji – polska insulina w ciągu pięciu lat zdobyła 20 proc. krajowego rynku i z coraz większym powodzeniem sprzedawana jest do 17 krajów. Ale czy można o niej mówić jako o leku rzeczywiście opartym na oryginalnej syntezie?