Jeden dzień z życia Arkadego Gajdamaka
Chyba urodził się w czepku. Ścigany międzynarodowym listem gończym uciekł Putinowi spod nosa. Do Tel Awiwu przyleciał prosto z Moskwy. Tylko Izrael i Stany Zjednoczone nie podpisały z Rosją porozumień o ekstradycji. Tutaj czuje się bezpiecznie.
O dziesiątej rano wyszedł z budynku prokuratury okręgowej uśmiechnięty od ucha do ucha. Gajdamaka oraz Władimira Gosińskiego, także imigranta z byłego Związku Radzieckiego, posądzono o pranie pieniędzy w Banku Hapoalim. Chodziło o drobiazg, jakieś 100 mln dol. Prokuratura umorzyła śledztwo „z braku dostatecznych dowodów rzeczowych”. Albo Gajdamak jest sprytniejszy od innych, albo naprawdę niewinny, albo ma przepis na wspaniały proszek do prania.
Prosto z sądu pospieszył do jerozolimskiego luksusowego hotelu King David na spotkanie z Beniaminem Netanjahu, obecnie prawicowym liderem opozycji. O czym rozmawiali w zaciszu hotelowego tarasu? Ofir Akunis, rzecznik posła Netanjahu, powiedział nam tylko tyle: – O gospodarce i polityce. Zarówno „Bibi” Netanjahu jak i Gajdamak – twierdził Akunis – nie omawiali finansowego poparcia dla zadłużonej partii Likud. Ale wiadomo: milioner tego kalibru co Gajdamak musi dbać o dobre stosunki z działaczami partyjnymi. Nigdy nie wiadomo, jak potoczą się sprawy w przyszłości. Chyba nie bez kozery nabył popularną drużynę piłkarską Betar. Premier Ehud Olmert zalicza się do jej najgorętszych kibiców. Wprawdzie inwestycja nie otworzyła drzwi do jego kancelarii, ale Gajdamak jest jeszcze młody, jeszcze nie wybił mu piąty krzyżyk. Przyszłość przed nim.
Przeszłości nie lubi wspominać.