Minister Zbigniew Ziobro zganił sądy za wypuszczenie z aresztu Aleksandry Jakubowskiej, a wcześniej Emila Wąsacza. To jasny sygnał: obowiązuje zakaz pobłażania. Sąd, który aresztów nie przyklepuje, jest podejrzany. Prokurator, który o areszty nie wnioskuje – nie nadaje się. Prokuratorami minister steruje dyrektywami, nad sędziami władzy jeszcze nie ma. Ale Sejm pracuje nad rządowym projektem nowelizacji ustawy o sądach. Teraz to minister sprawiedliwości będzie mógł zawieszać w czynnościach służbowych sędziego (dotychczas było to uprawnienie organów sądu) i zgłaszać kandydata na wolne stanowisko sędziowskie.
– Nadszedł czas młodych wilczków – ocenia prokurator okręgowy z 20-letnim stażem. – Jak nie będę wnioskował o areszt, stracę zaufanie. Na moje miejsce czekają już inni. – O aresztach coraz częściej decydują nie doświadczeni sędziowie, ale asesorzy dopiero raczkujący w tym zawodzie – mówi sędzia z dużego sądu w południowej Polsce. – Z jednej strony boją się pójść na zwarcie z prokuratorem, z drugiej zaś wiedzą, że w zamian dostaną szybki awans na sędziego, jest o co grać.
Stosowanie aresztów stało się metodą, aby podejrzanych zmiękczyć albo wymusić na nich zeznania obciążające innych. Zaczyna obowiązywać zasada: najpierw wsadzić, a potem poszukać porządnych dowodów. To swoista tortura, człowiek wrzucony za kraty traci godność, nadzieję, a jego prawa do obrony często w praktyce nie istnieją. Aresztowanemu obiecuje się wolność za informacje, które pomogą pogrążyć innych. Takie metody nie są zresztą wynalazkiem prokuratury kierowanej przez Zbigniewa Ziobrę. Prokuratorzy od zawsze byli wrażliwi na oczekiwania swoich zwierzchników. Teraz może bardziej.
W czerwcu 2006 r.