W 1989 r. na Tajwanie odbyły się pierwsze wybory parlamentarne z udziałem opozycji, a nie – jak poprzednio – mający charakter aklamacji spektakl z udziałem jedynie ugrupowania rządzącego – Kuomintangu. To od tamtych wyborów Tajwańczycy zasmakowali w demokracji. Obecna wygrana kandydata Demokratycznej Partii Postępowej (DPP) Czen Szui-biana w wyborach prezydenckich zdecydowanie zderza się z planami Pekinu, który najdalej do 2007 r. chciał „uregulować sprawę Tajwanu”.
Od 1949 r. każda kolejna ekipa rządząca w Pekinie za punkt honoru stawiała sobie doprowadzenie do całkowitego zjednoczenia Chin, tzn. likwidacji kolonialnego statusu Hongkongu i Macao, traktując jako moment kulminacyjny przyłączenie Tajwanu.
Zjednoczenie z Tajwanem pozostaje dla kierownictwa chińskiego świętą misją, traktowaną jako dogmat, imperatyw, posłannictwo ujmowane w kategoriach tysięcy lat historii i wspólnoty cywilizacyjnej narodu chińskiego. Indoktrynowanemu społeczeństwu w ChRL wmawia się od dziesięcioleci, że nie ma większego nieszczęścia niż „separatyzm” i rozbicie ojczyzny. Połączenie takiej indoktrynacji z nacjonalizmem, dumą narodową, nieustannym eksponowaniem sukcesów polityki modernizacji i otwarcia oraz poczuciem rosnącego znaczenia Chin na arenie międzynarodowej i nieustanną rozbudową potencjału militarnego wytworzyło swego rodzaju zaklęty krąg, w którym znalazło się chińskie kierownictwo. Ta samodzielnie napędzająca się już machina wyklucza nawet rozpatrywanie scenariuszy innych niż reunifikacja, ponieważ ambicjonalnie i prestiżowo zaangażowane kierownictwo nie może pozwolić sobie na utratę twarzy.
Tajwan jest – nie tylko w propagandzie, ale i w analizach oraz wystąpieniach politycznych – niezmiennie traktowany jako renegacka prowincja, której ludność pragnie zjednoczenia, a miejscowa władza na to nie pozwala.