Ba, łatwo być uśmiechniętym tenisistą, gdy wygrywa się wielkie pieniądze. Gdy Martinie Hingis wszystko układa się pomyślnie, nie ma przyjemniej wyglądającej i zachowującej się dziewczyny, lecz niech tylko zmieni się bieg wydarzeń na jej niekorzyść, to natychmiast złości się, wykłóca, staje się wstrętna. Do tego stopnia odzwyczaiła się od porażek, że trudno jej pogodzić się z przegraną. Wybucha nawet płaczem, jak w zeszłym roku po przegranym ze Steffi Graf finale na kortach Rolanda Garrosa.
Frustracja
André Agassi ujmuje widzów zachowaniem, kłania się publiczności. Lecz i jemu przydarzały się wybuchy i wybryki, nawet go dyskwalifikowano, jak np. w Indianapolis, kiedy rzucał rakietą i wulgarnymi słowami. Rok temu w drugiej rundzie turnieju w San Jose, w banalnym zdawałoby się meczu z Cecilem Mamittem (132 miejsce listy ATP), też został zdyskwalifikowany. Pierwszego seta wygrał 6:0, w drugim doszło do trzynastego gema, w którym przegrał kolejno 5 piłek. Agassi tłumaczył się potem, że obraźliwe słowa wypowiadał pod własnym adresem („Gram jak d...!”), lecz arbiter usłyszał zupełnie co innego. W marcu br. ukarany został grzywną w wysokości tysiąca dolarów za nieprzybycie na obligatoryjną pomeczową konferencję prasową, a stało to się w Indian Wells po przegranej w I rundzie z Marokańczykiem Hichamem Arazim. Frustracja porażką była tak wielka, że A. A. nie zachował się jak profesjonalista. Legendarny tenisista Bill Tilden dlatego został nazwany „Wielkim”, bo potrafił przyjmować porażki, rzadkie bo rzadkie, ale przecież i jemu się przytrafiające.
Nie zawierałem łatwo przyjaźni. Graczy po drugiej stronie siatki traktowałem jak wrogów, których trzeba zniszczyć.