Archiwum Polityki

Stuart Malutki

[dla najbardziej wytrwałych]

Stuart Malutki, pisany dużą literą, bo to nazwisko, jest naprawdę malutki, a nawet jeszcze mniejszy, gdyż to mysz, która zostaje członkiem rodziny. Jak do tego doszło? Państwo Malutcy, mający sympatycznego synka George’a, postanawiają adoptować dziecko, bo jedynak się nudzi. Udają się do sierocińca, aby dokonać wyboru spośród czeredki przemiłych sierot, ale najbardziej przypada im do gustu mówiąca ludzkim głosem mysz rodzaju męskiego, czyli chłopiec. George nie jest jednak zachwycony przybranym braciszkiem, czemu trudno się dziwić, ale i tak z góry wiemy, że na pewno wkrótce się zaprzyjaźnią. Gorsza sprawa z kotem, dla którego mysz to jest mysz, a nie żaden domownik. Dialog zapoznawczy nie wypada najlepiej. „To się w głowie nie mieści – rozmawiam ze swoim obiadem!” – stwierdza oburzony pers, główkując, jak by tu pozbyć się intruza. Długo się nie zastanawiając postanawia wynająć płatnego mordercę, czyli kocura ze śmietnika, który zna się na mokrej robocie. Czy intryga się powiedzie i szczęście rodziny Malutkich powiększonej o mysz Stuarta legnie w gruzach? Dzieci na pewno będą przeżywać niemałe emocje. Dorosłym widzom opowieść o „usynowionej” myszce wydać się może jednak nazbyt trywialna. Pozostaje śledzenie roboty filmowej, która zasługuje na uwagę: mamy bowiem połączenie postaci granych przez aktorów z animowaną komputerowo myszą, która wygląda jak żywa. Ale naprawdę rewelacyjnie wypadły prawdziwe koty, dając popis aktorskich talentów – mówią, wyrażają nastroje mimiką, mają zróżnicowane charaktery. W ogóle zwierzęta grają w filmach coraz lepiej i kto wie, czy w przyszłości Amerykańska Akademia Filmowa nie będzie przyznawać Oscara w tej kategorii?

Polityka 15.2000 (2240) z dnia 08.04.2000; Kultura; s. 52
Reklama