Jerzy Waldorff: Moje lampki oliwne. Wyd. Iskry. Warszawa 1999, s. 200
Książka, wbrew temu, co zdawałby się sugerować tytuł, wcale nie traktuje o Cmentarzu Powązkowskim. Lampki oliwne są symboliczne. To pomieszczone w tej książce eseje, felietony, wspomnienia, które autor stawia na grobie kończącego się XX wieku, jak pisze „najbardziej chaotycznego, czasem dramatycznego, innym razem błazeńskiego stulecia”. W książce nie ma żadnej chronologii, porządku, myśli przewodniej. To raczej swobodny tok skojarzeń człowieka, którego natura obdarzyła długim życiem, doskonałą pamięcią i lekkim piórem. W efekcie otrzymaliśmy (ostatnią, jaką wydał przed śmiercią) książkę będącą podróżą w czasie i przestrzeni: nieco nostalgiczną, nieco złośliwą, pełną anegdot i przypomnień wydarzeń, które już dawno zatarły się w ludzkiej pamięci. Wspomina więc Waldorff barwnie nietuzinkowe postacie pianistów: Witolda Małcużyńskiego i Romana Jasińskiego, dyrygenta Bohdana Wodiczki, kompozytora Krzysztofa Pendereckiego. Oprowadza nas po dawnym i współczesnym Wilnie, wyprawia się do Domu Aktora w Skolimowie. Przypomina pierwsze powojenne lata tygodnika „Przekrój” z jego niezwykłymi postaciami: Janiną Ipohorską („Kamyczek”), Marianem Eilem, Januszem Marią Brzeskim. Podróż to nieco staroświecka, ale pełna uroku. „Stary sęp” widzi oczywiście świat po swojemu, subiektywnie, ale nie o dochodzenie do prawdy przecież tu chodzi, a o niepowtarzalny wspomnień czar. A w tym wszak nie miał sobie równych.
[warto mieć w biblioteczce]
[nie zaszkodzi przeczytać]
[tylko dla znawców]
[złamane pióro]