Wajda powiedział również na wspomnianej konferencji, iż polscy filmowcy będą długo wspominać wspaniały rok 1999, wzdychając za wieszczem: O roku ów! „Rzeczpospolita” podsumowała „ów rok” w polskich kinach artykułem zatytułowanym „Hoffman i Wajda wygrali z Hollywood”. Od niepamiętnych czasów nasze kino nie miało tak dobrej prasy, do czego przyczynił się w dużym stopniu Oscar dla Wajdy, na cześć którego drukuje się dzisiaj sążniste artykuły oraz całe dodatki w gazetach. Na szczęście mistrz przyjmuje te ostentacyjne dowody uwielbienia ze stoickim spokojem, snując plany na przyszłość, m.in. zapowiada powtórną premierę odnowionej wersji „Ziemi obiecanej”.
Tryumfalistyczne nastroje utrzymają się z pewnością przynajmniej do dnia, w którym wręczone zostaną Oscary. Już dziś można przewidzieć, iż będzie to największa medialna impreza roku w Polsce, ewentualnie oprócz transmisji z igrzysk olimpijskich, pod warunkiem wszakże, iż nasi zdobędą złote medale. W tym czasie na ekrany kin wejdzie po cichu parę nowych krajowych tytułów, które nawet nie mogą marzyć o kilkusettysięcznej publiczności. Wcześniej czy później święto polskiego kina się skończy, wróci codzienność, to znaczy średnie i słabe filmy, spadające po kilku dniach z repertuarów.
Coś jednak z odświętnej atmosfery pozostanie – przede wszystkim odnowiona wiara w polskiego widza, który, jak się go zainteresuje, to przyjdzie do kina. Pytanie, które staje obecnie przed polskimi filmowcami, brzmi: co zrobić, by go zatrzymać? Tu potrzebna jest jednak refleksja: dlaczego przyszedł? Przecież po 1989 r. kino nasze mijało się z gustami widza, który wolał produkcję amerykańską, nawet pośledniej jakości, nasze zaś nowości szły jak kiedyś na półkę, tylko że teraz z wyroku publiczności, nie cenzury.