Marco Cocchieri (rocznik 1972) w młodym wieku przejął rodzinną firmę hotelarską w Cesenatico nad Adriatykiem ze względu na chorobę nowotworową ojca. Współpracę z warszawskim biurem podróży Mazovia i jej szefem Stefanem Sulimierskim nawiązał w 1993 r. Organizowali wspólnie kolonie we Włoszech dla dzieci z FSO. Sulimierski przykładnie płacił za usługi. Pieniądze przywoził w kieszeni. Włocha trochę to dziwiło, ale w końcu co kraj, to obyczaj. W lutym 1994 r. szef Mazovii zaproponował Cocchieriemu udział w przygotowaniu obchodów 50 rocznicy bitwy pod Monte Cassino. Pokazał Włochowi rekomendację prezydenta Lecha Wałęsy dla Mazovii. Okazało się, że w imprezie ma uczestniczyć 2500–3000 osób.
Wcześniej, kończąc szkołę, Cocchieri otrzymał powiadomienie, iż w okresie kwiecień–czerwiec 1994 r. może zostać powołany do służby wojskowej. Uprzedził o tym swego partnera. – Wystarczył jeden telefon z Warszawy do naszych władz – opowiada – i wpisano mi w dokumenty, że jestem głową rodziny, co zwalniało z wojska.
Włosi mieli przygotować noclegi oraz po dwa posiłki dziennie. Obiecano im 10 proc. należności po rezerwacji pokoi, 40 proc. w momencie przybycia grupy, resztę zaś w chwili odjazdu. Nie ma żadnej umowy sporządzonej przez obie strony. Jest tylko pismo z nadrukiem „Komitet Organizacyjny Obchodów 50 Rocznicy Bitwy pod Monte Cassino. Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych” podpisane przez Stefana Sulimierskiego. W punkcie „cena uzgodniona” pozostawiono wolne miejsce.
– Istnieje tylko jeden egzemplarz tego pisma, i mam go ja – twierdzi Cocchieri. – Gdybym był nieuczciwy, mógłbym wpisać jakąś kwotę. Ale chcę tylko tyle, ile mi się należy. Zaliczkę, 60 milionów lirów, otrzymałem dwa tygodnie przed imprezą.