Archiwum Polityki

„Diagnoza jak wyrok”

Jestem matką, która od trzech lat zmaga się z problemem choroby nowotworowej u syna. Rozumiem doskonale każde słowo zawarte w artykule (POLITYKA 41/99). Boli mnie fakt, że w naszych mediach pisze się tylko o negatywach. Na końcowe pytanie: „Czy nie można leczyć raka w inny sposób?”, odpowiadam: można.

Zapraszam do Poznania na Oddział V Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej Akademii Medycznej, do Szkoły Podstawowej nr 14, do VIII Liceum Ogólnokształcącego, zapraszam do naszego domu. We wszystkich tych miejscach pokażę Państwu, jak można inaczej leczyć raka, jak można rozmawiać z rodzicami, z dziećmi, jak pomaga się uczniowi choremu na nowotwór. Kiedy usłyszałam, że nasz czternastoletni synek ma białaczkę, myślałam, że świat mi się zawalił. Od pierwszej jednak chwili nie byliśmy sami. Przez te trzy lata cała nasza rodzina spotkała wspaniałych ludzi, którzy pomogli nam nauczyć się żyć z tą chorobą. Nauczyli nas na nowo oddychać, rozmawiać o chorobie bez łez i drżących ust. Nauczyli nas nawet uśmiechu i czerpania ogromnej radości z każdej szczęśliwej chwili spędzonej z naszym synkiem, z każdego pozytywnego wyniku krwi Michała. Teraz nasz syn ma już siedemnaście lat, jest nadal leczony chemioterapią, czuje się doskonale. Chodzi do trzeciej klasy liceum. Ma wielu cudownych przyjaciół, zarówno wśród młodzieży jak i dorosłych, bez których, jak twierdzi, nie potrafiłby przeżyć tych ostatnich trzech lat. Jest szczęśliwym, dorodnym i wspaniałym siedemnastolatkiem.

Za drzwiami szpitala jest inny świat, ale nie gorszy. Tam również wszyscy się uśmiechają, nie ma łez i histerii. Są kochające mamy, tatusiowie, wspaniałe ciotki i wujkowie, którzy przychodząc do pracy na oddziale i wychodząc z niej nigdy nie zapomną o całusku i jakimś miłym słówku.

Polityka 5.2000 (2230) z dnia 29.01.2000; Listy; s. 82
Reklama