Archiwum Polityki

Szósty zmysł

[dla każdego]

W filmie są dwie duże role: pierwszą kreuje Bruce Willis, zupełnie inny niż zwykle, bez nagana i brudnych, przepoconych podkoszulków, lecz w garniturze doktora psychiatrii, któremu właśnie miasto Filadelfia składa wyrazy podziękowania za wybitne osiągnięcia. Pierwsza scena jest liryczna, Willis z żoną odczytują podniosłą treść honorowego dyplomu, sycąc się pochwałami. Oto jak wyglądają ludzie spełnieni i szczęśliwi. Ale już za chwilę tonacja ulegnie zmianie, gdy jeden z pacjentów doktora próbuje go zastrzelić, a następnie sam popełnia samobójstwo. Wiadomo, psychiatria jest taką nauką, w której zdarzają się sukcesy, ale klęsk uniknąć się nie da. Willis nie może jednak się z tą porażką pogodzić, przeżywa poważne załamanie, przestaje zajmować się domem, nie dostrzega żony itd. Teraz żyje już tylko dla kolejnego podopiecznego, którym jest ośmioletni Cole, chłopiec z rozbitej rodziny, nie rozumiany przez znerwicowaną matkę. Jak się niebawem okaże, jest to przypadek szczególny, Cole ma mianowicie dodatkowy, szósty zmysł, dzięki któremu wchodzi w bliskie kontakty ze zmarłymi. Pokazują mu się oni niespodziewanie w przeróżnych miejscach, prosząc o pomoc, najczęściej załatwienie spraw, z którymi nie zdążyli uporać się przed zejściem. Doktor pragnie pomóc nieszczęśliwemu chłopcu, ale..., ale nie da się wykluczyć, że to chłopiec pomaga jemu. Reżyser filmu, bliżej nieznany M. Night Shyamalan, z pochodzenia Hindus, nie epatuje nas mrożącymi krew w żyłach obrazkami. Cała groza filmu jest w jego nastroju, w oczach małego Cole’a obcującego z duchami. Gra go Haley Joel Osment, mający już za sobą występ w „Forreście Gumpie”, i jest to prawdziwie wielka kreacja. Nie zdziwiłbym się, gdyby kandydował do Oscara w kategorii najlepsza rola męska.

Polityka 5.2000 (2230) z dnia 29.01.2000; Kultura; s. 44
Reklama