Jak zostaje się kompozytorem?
Gdy miałem sześć lat, rodzice kupili mojej siostrze pianino. Od razu zacząłem na nim grać, a pierwsze poznane dźwięki zacząłem składać po swojemu. Natomiast do szkoły muzycznej poszedłem późno, bo dopiero w wieku 14 lat. Zresztą bardzo się wtedy zdziwiłem, gdyż dowiedziałem się, że nikt z moich kolegów nie komponuje. Dla mnie było oczywiste, że skoro gram, to i komponuję.
Sześć lat później debiutował pan na Warszawskiej Jesieni – najbardziej prestiżowym festiwalu muzyki współczesnej.
Za swój debiut uważam wykonanie utworu, który skomponowałem dla mojej szkolnej orkiestry z liceum muzycznego. Wykonywany był on podczas Dni Muzyki XX Wieku we Wrocławiu, w 1989 r. Przed Warszawską Jesienią miałem też inne wykonania na różnych koncertach.
Uczestniczy pan w próbach swoich utworów?
Oczywiście.
Dwudziestokilkuletni kompozytor zwracający uwagę starszym od siebie muzykom – ta sytuacja może chyba rodzić konflikty?
Mamy w Polsce orkiestry na bardzo różnym poziomie. Są doskonałe, na przykład Sinfonia Varsovia, większość jest naprawdę przeciętna, a orkiestry symfoniczne, zwłaszcza te pochodzące z mniejszych miast, są zdecydowanie kiepskie. Muzycy w nich grający mają zupełnie szkolne problemy. Komiczne jest tłumaczenie muzykowi, jak ma zagrać cztery szesnastki! Nie wiem, skąd się biorą te trudności, czy jest to wina szkolnictwa muzycznego – kształcącego muzyków wyłącznie na solistów, czy polskiej ogólnonarodowej bylejakości.
Czy to jest tylko nasz problem?
Z największym brakiem szacunku wobec kompozytora zetknąłem się w czasie ubiegłorocznej Warszawskiej Jesieni. Był tam wykonywany mój utwór, który skomponowałem specjalnie dla angielskiego zespołu Icebreaker, uchodzącego za jeden z najlepszych zespołów, grających muzykę współczesną.