Widzowie pytają, jak doszło do powstania „Kawalerii powietrznej”, która ujawnia to, co dzieje się podczas wojskowych szkoleń. Kto się na to zgodził?
Wojciech Maciejewski:Złożyliśmy stosowne pisma do departamentu prasy w MON, a konkretnie do dyr. Tomasza Siemoniaka, którego znaliśmy jeszcze z telewizji i prawdopodobnie on przekonał dowódców do naszego pomysłu. Ze strony wojskowych nie było zresztą żadnych nacisków ani sugestii, jak mamy zrobić ten film. Jedynie podczas wstępnej rozmowy na ten temat gen. Jan Kempara stwierdził, że „ma być wesoło i z jajami”.
Chyba jednak wesoło nie jest?
W. M.: W dalszych odcinkach będzie znacznie więcej humoru, przecież to także jest immanentna cecha wojska. Od początku zresztą myśleliśmy o tym, żeby nasz serial przybliżyć do konwencji „M.A.S.H.”.
Jacek Bławut: Tyle tylko że w tych pierw-szych tygodniach służby trudno się było śmiać. Taka to była straszliwa harówa i wysiłek.
Miałam na myśli raczej, że sytuacja wokół filmu nie jest zbyt wesoła. Wielu wojskowych, polityków, także widzów jest zbulwersowanych tym, co pokazaliście. Padały głosy, aby serial zdjąć z anteny.
J.B.:
Dla cywilów armia oznacza parady, gale i spotkania przy grochówce. Polacy nie znają wojska. Nie było dotąd żadnych filmów na temat szkoleń, służby ani jak to wygląda od środka. Nie chcieliśmy nikogo gorszyć. Chcieliśmy tylko przedstawić, jak cywil staje się wyszkolonym żołnierzem elitarnej jednostki. Nie ma tu miejsca na rozczulanie się ani na listy do mamusi. Potem ci żołnierze wysłani do Bośni czy Kosowa muszą być nie tylko świetnie przygotowani i po kilku miesiącach służby dorównać zawodowym angielskim czy francuskim żołnierzom, których szkoli się 6–8 lat, ale przede wszystkim nie mogą dać się zabić.