Seriale telewizyjne „Stawka większa niż życie” oraz „Czterej pancerni i pies” były elementem propagandy w PRL – to jasne. A jednak widzom, starszym i młodszym, te zupełnie jawne polityczno-propagandowe uwikłania nie przeszkadzały. Czy dlatego, że wielopokoleniowa widownia obu filmów była już doszczętnie zindoktrynizowana? Bynajmniej. Ludzie odbierali te filmy tak, jak czyta się literaturę popularną – sensacyjną czy przygodową. Ich bohaterowie ucieleśniali dobrze znane w gruncie rzeczy schematy. Opowieść o Klossie była budowana podobnie jak powieści Iana Fleminga o Jamesie Bondzie, zaś „Czterej pancerni” łatwo mieszczą się w schematach fabuły traktującej wojnę w kategoriach przygody, co chętnie wykorzystywali filmowcy amerykańscy.
Kiedy seriale z Klossem i pancernymi wchodziły na antenę, telewizja polska, skromna, bo czarno-biała i jednokanałowa, przekraczała właśnie, jak nazywała to prof. Antonina Kłoskowska, próg umasowienia. Jej potencjalna widownia w połowie lat 60. liczyła blisko cztery miliony odbiorców i ta widownia domagała się od telewizji przede wszystkim rozrywki. Nie mówiło się jeszcze wtedy o „kinie akcji”, nie znano krwawych kryminałów Mickey’a Spillane’a ani pierwszych filmów o Bondzie, od których oddzielała nas żelazna kurtyna. Zamiast Agenta 07 mieliśmy Agenta J-23. Ale ten nasz polsko-radziecki agent bardzo szybko stał się rodzimym bohaterem masowej wyobraźni. I pozostaje nim do dziś.
Fenomen Klossa jest zaiste osobliwy: polski oficer, a zarazem radziecki agent w niemieckim mundurze. Na samo wspomnienie otwiera się nóż w kieszeni lustratora. Dlatego Kloss, którego pragnie zreanimować Władysław Pasikowski, ma działać w scenerii historycznie wiarygodnej. Czy nie będzie już pracował dla Sowietów, a zamiast z niemieckimi komunistycznymi antyfaszystami nawiąże kontakt ze spiskowcami od Stauffenberga – nie wiadomo.