„Leon zawodowiec” tegoż reżysera o profesjonalnym mordercy z duszą gołębia był wyczynem ekwilibrystyki fotograficznej i kończył się rozmyślnym podwójnym wysadzeniem – w koncertowej eksplozji ginie zabójca i zarazem prześladujący go policjant, czego jak dotąd w Hollywood nie wymyślono. „Piąty element”, kolejny film Bessona, zbierał na kupę wszystko, co uprawiano w science fiction: całe plemiona kosmitów, katastrofę atomowo-planetarną, bohaterów półcybernetycznych i jeszcze dodawał odwieczną potęgę zaświatową ratującą ludzkość. Ale próby te mieściły się w ramach gatunków właśnie hollywoodzkich. Natomiast w „Joannie d’Arc” Besson postanowił posunąć się dalej i zaszachować kino amerykańskie swoją rodzimą tradycją kulturalną, posługując się jednak aparatem widowiskowym, jakim rozporządza współczesne kino kostiumowe.
Co więcej, reżyser spróbował legendę o Joannie dostosować do naszej nowoczesnej mentalności. Po drodze jednak miał trudność paradoksalną, jak na epokę komputerową: przesąd, że historia panny d’Arc sprowadza nieszczęście na wykonawczynię postaci Joanny, podobnie jak było z odkrywcami grobu faraona (Tutanchamona), którzy jakoby zginęli śmiercią niespodziewaną. Proszę się nie śmiać! Kiniarze są narodem zabobonnym. Renée Falconetti, wykonawczyni „Męczeństwa Joanny d’Arc” Dreyera, klasycznej pozycji kina niemego (1928), popadła w chorobę umysłową i zginęła w wypadku. Jean Seberg („Święta Joanna” Otto Premingera, 1957) popełniła samobójstwo, zwłoki jej znaleziono po dwóch dniach w jej samochodzie na parkingu. Ingrid Bergman, jedna z głównych gwiazd kina światowego, złamała swoją karierę hollywoodzką zachodząc w ciążę pozamałżeńską z Robertem Rosselinim, po swojej „Joannie d’Arc” w reżyserii V.