W chrześcijańskiej wspólnocie istniał na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia naszej ery ośrodek bez porównania wspanialszy niż Rzym – był to „Nowy Rzym”, Konstantynopol. Ale stara stolica cesarstwa darzona była większą estymą przez łacinników. Wschód Europy coraz bardziej różnił się od Zachodu, rosła wzajemna niechęć wzmacniana odmiennością obyczajów, rytu kościelnego, powszechnie stosowanego języka. Cesarz na ziemie „państwa Gnieźnieńskiego” wkraczał z ziem niemieckich, które w większości już od kilkuset lat posiadały tradycję przynależności do rzymskiej cywilizacji. Stosunkowo gęsto zaludnione, pokryte siatką murowanych zamków i kościołów ujętych w miarę sprawną organizację terytorialną, tworzyły inny świat, niż ten oglądany przez orszak Ottona po przeprawieniu się przez graniczną Kwisę.
Nie można oczywiście przeceniać napotkanych przez cesarza odmienności. Istniały drogi, co prawda nieporównywalne z rzymskimi, ale zapewne niezbyt różniące się od tych, które należało przebyć jadąc przez wschodnie obszary księstw niemieckich. Przez bagna wiodły groble i utwardzone drzewem szlaki, przeprawy do grodów położonych na wyspach ułatwiały mosty, dobrze znane były brody na większych rzekach. Istniały już, przynajmniej w ważniejszych ośrodkach państwa, budynki murowane – kościoły, rezydencje władcy. W porównaniu jednak z zachodnimi sąsiadami był to obszar innej kultury. Kościołów było mało, podobnie jak niewiele murowanych palacjów. Kraj był – szczególnie w porównaniu do ziem niemieckich położonych dalej na zachodzie – słabiej zaludniony, zamieszkany przez ludzi mówiących swoim językiem, przywiązanych do swoich obyczajów i swojej tradycji. Obok cesarstwa rzymskiego i cesarstwa bizantyjskiego był to trzeci świat, dodać trzeba – biedniejszy, wewnętrznie zróżnicowany, słabiej zaludniony i mniej rozwinięty kulturalnie, natomiast rozleglejszy terytorialnie.