Archiwum Polityki

Spraw mi łomot

1. Nie znoszę tłumu i mam w głębokiej pogardzie wszelkie prowokacje artystyczne. Moja niechęć jest jednak mniejsza od mojej pogardy, toteż na wzgardzony temat piszę w tłumie.

Przeszło ćwierć wieku temu po ciemnych jak listopad salach wykładowych przy ulicy Gołębiej w Krakowie spazmatycznie kroczył profesor Tatara, kroczył po parkiecie jak po cienkim lodzie, prawym przedramieniem wariacko szatkował powietrze i powtarzał w koło: „Nie istnieje udany albo nieudany eksperyment artystyczny! Istnieje jedynie udane albo nieudane dzieło sztuki!” Siedziałem w mrocznych jak dostojewszczyzna salach Gołębnika i nie zdawałem sobie sprawy, że z lekka opętany, o nieco pterodaktylej powierzchowności, Nauczyciel uczy rzeczy ważnych. Nie ma eksperymentów artystycznych, nie ma prowokacji artystycznych. Im bardziej są, tym bardziej ich nie ma.

2.

Zaatakowana szablą przez Daniela Olbrychskiego wystawa w Zachęcie, jeśli w ogóle miała jakikolwiek sens – miała sens prowokujący. (Jeśli nie miała żadnego sensu, miała prowokować brakiem sensu). Nikczemność sztuki prowokacyjnej polega na tym, że arbitralnie zakłada ona zupełny debilizm i całkowite duchowe zbydlęcenie odbiorcy. Świat wedle drugorzędnych (innych nie ma) prowokatorów estetycznych zaludniony jest przez pozbawione myśli i uczuć manekiny, którymi trzeba wstrząsnąć. – Trzeba zrobić coś takiego, żeby wstrząsnąć. – Ale co? – Najlepiej coś wstrząsającego. I wedle wyłożonej – w takim właśnie nie wymyślonym przecież dialogu – wykładni twórcy owi działają. Czynią coś oburzającego. Po co? Aby wzbudzić oburzenie. Czynią coś wstrętnego. Po co? Aby wzbudzić wstręt. Czynią coś kontrowersyjnego. Po co?

Polityka 49.2000 (2274) z dnia 02.12.2000; Pilch; s. 99
Reklama