Trzy nieduże, dwupiętrowe, stylizowane na stare kamieniczki o spadzistych dachach są już gotowe. To pierwsze domy odbudowane po wojnie na XVI-wiecznej kostrzyńskiej Starówce. Dwa następne to na razie szkielet z pustaków. Nikt tu jeszcze nie mieszka, wokół rozgardiasz budowy, błoto.
A jednak ciągle ktoś przychodzi popatrzeć. Stary pocztylion, burmistrz, kierowcy z pobliskiej stacji benzynowej, podróżni z przejścia granicznego, handlarze z pobliskiego bazaru, niemieckie wycieczki i dziennikarze. Józef Piątkowski, nauczyciel historii z kostrzyńskiego gimnazjum, przyprowadza tu swoich uczniów: – Bo tu na powrót rodzi się miasto.
Najwyższa forma pojednania
Stare Miasto leży na wyspie, którą obramowują wody Odry, Warty i licznych kanałów i fos. Po renesansowych fortyfikacjach od wschodu nie został ślad – tędy Armia Czerwona szturmowała twierdzę. Zamiast wałów jest szosa, za nią przygraniczny bazar, stacja benzynowa, McDonald’s, a dalej most do dzisiejszego centrum Kostrzyna.
Za trzema odbudowanymi kamieniczkami ciągnie się to, co miejscowi nazywają Hiroszimą albo Pompejami. Ściany zniszczonych kamienic sięgają najwyżej do pasa. Z ziemi co jakiś czas wyrasta kilka schodków, które prowadzą donikąd, albo okienko piwnicy, której nie ma. Tam gdzie stał zamek, gniją resztki dębowych parkietów, zamknięte ledwo czytelnym śladem po murach.
Grzegorz Tomczak, burmistrz Kostrzyna wie, że to brzmi patetycznie, ale tak ma być: – Na naszych oczach dokonuje się najwyższa forma pojednania polsko-niemieckiego. Najpierw na wyspie powstało przejście graniczne, potem był bazar, teraz Polacy odbudowują pruską twierdzę.
Wizja przyszłości to nowy europejski Kostrzyn, zrośnięty z trzech rozerwanych po wojnie części: Nowego Miasta, odbudowanej Starówki i leżącej po niemieckiej stronie dzielnicy Kietz.