Archiwum Polityki

Tuan zostaje Tomkiem

Starają się mieszkać blisko siebie, w jednym bloku, na jednej ulicy, skąd mają blisko do pracy. Życie wśród swoich daje większe poczucie bezpieczeństwa. Wietnamczyków w Polsce – legalnych i nielegalnych – jest już więcej niż liczy niejedna mniejszość narodowa w RP.

Nie poda swego nazwiska. Został przeszmuglowany przez Rosję i Białoruś do Polski w strasznych warunkach, jak krowa. Zapłacił za to gruby zwitek dolarów zawodowym szmuglerom. Na część zapłaty złożyła się rodzina. Pieniądze muszą być zwrócone. Będzie się starał pracować do upadłego.

W Wietnamie nie pochodził z biednej rodziny. Do Polski przywiodło go pragnienie, żeby żyć lepiej. Ma tu krewnych. Pracuje i żyje w Warszawie na czarno. Wynajmuje klitkę razem z innymi nielegalnymi. Gdyby – jak 60 proc. mieszkających w Polsce Wietnamczyków – miał szansę na założenie własnej firmy, mógłby, deklarując, że ma z czego żyć, ubiegać się o wizę pobytową. Ponadto musiałby być gdzieś zameldowany. Na razie to wszystko jest niemożliwe. Wie jedno: nigdy w Polsce nie zostanie na stałe. Duszę zostawił w Wietnamie, tu pracuje tylko jego ciało.

Wśród Wietnamczyków ankietowanych przez Teresę Halik, wykładowcę z Instytutu Orientalistyki UW, jedna trzecia z nich w ogóle nie styka się w pracy z Polakami albo kontakty takie ograniczone są do niezbędnego minimum; grupa ta żyje wyłącznie wśród własnej społeczności i zna polski na tyle, na ile to jest potrzebne do sprzedawania towarów na bazarach (głównie na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie) lub do kontaktów z klientami barów i ulicznych budek z jedzeniem. To najczęściej ludzie między 25 a 35 rokiem życia. Nie wiedzą prawie niczego o polskiej kulturze, obyczajach, nie interesują ich realia polityczne, nie znają podziału administracyjnego kraju. Przebywają w Polsce tylko dla zarobku. Ale to nie jest cała społeczność wietnamska.

Fala za falą

Wietnamczyków jest około 20 tys.

Polityka 50.2002 (2380) z dnia 14.12.2002; Na własne oczy; s. 108
Reklama