Właśnie zbliżał się jeden z najbardziej oczekiwanych punktów dorocznego zjazdu szacownego American Association for the Advancement of Science (Amerykańskiego Towarzystwa na Rzecz Postępu Nauki) – wystąpienie Edwarda O. Wilsona z Uniwersytetu Harvarda. Zanim jednak zdążył zabrać głos, na mównicę wdarło się kilkunastu młodych ludzi. Jeden z nich wylał uczonemu na głowę dzbanek wody, a reszta rozpostarła plakat: „Wilson – faszystowski i rasistowski uczony roku”. Skandalu można było się spodziewać. Już od pewnego czasu wykłady Wilsona na Harvardzie były pikietowane, a w stronę uczonego leciały puszki po piwie i coca-coli.
Wilson jest entomologiem – jednym z najwybitniejszych współczesnych badaczy życia owadów społecznych, między innymi mrówek. Choć może to zabrzmieć dziwnie, agresję wobec swojej osoby wywołał twierdząc, że ludzie nie są wcale tak wyjątkowi w zwierzęcym świecie, jak im się to wydaje, a przede wszystkim, że ich kultura i relacje społeczne w dużym stopniu zdeterminowane są przez geny. Dla zbuntowanej i lewicowo nastawionej młodzieży końca lat 70. (wspomniany zjazd AAAS odbywał się w lutym 1978 r.) było to stanowczo za wiele. Marks, Marcuse czy Mao, idole kontrkulturowej rewolty, głosili przecież plastyczność ludzkiej natury i możliwość zbudowania idealnego społeczeństwa na miarę oczekiwań. W tym schemacie nie było miejsca na biologicznie zakodowane mechanizmy zachowań społecznych.
Wilson rozjuszył młodych lewaków opublikowaną w 1975 r. książką pod tytułem „Socjobiologia. Nowa synteza”. Poglądy w niej zawarte można streścić następująco: człowiek podlega tym samym prawom ewolucji co cała przyroda ożywiona – począwszy od bakterii, a na szympansach skończywszy.