Archiwum Polityki

Magnolia

[dla każdego]

Film dostał Złotego Niedźwiedzia na ostatnim festiwalu w Berlinie i ta decyzja jury nie budziła najmniejszych zastrzeżeń. Tymczasem słyszę, że u nas „Magnolia” przyjmowana jest nie najlepiej, z premiery prasowej ponoć koledzy wychodzili, a na innym specjalnym pokazie tylko niespełna połowa widowni dotrwała do końca. Może dlatego, że projekcja trwa trzy godziny z kawałkiem i wymaga jednak skupienia, a wiadomo, że wszyscy żyjemy dziś w ogromnym pośpiechu. Ale właśnie „Magnolia” opowiada o ludziach, którzy śpiesząc się przechodzą obok życia, z tym że tam, w Ameryce, tempo jest jeszcze szybsze, zwłaszcza iż akcja toczy się w Kalifornii, w środowisku ludzi show-businessu. Niespełna trzydziestoletni reżyser Paul Thomas Anderson nie ukrywa, że fascynuje go kino Roberta Altmana i podobało mu się dzieło starego mistrza – „Na skróty”, z którego wziął ogólny schemat konstrukcyjny. Nie ma więc w „Magnolii” jednej czołowej postaci i dominującego wątku: głównych bohaterów jest kilkunastu, a każdy ma coś ważnego do powiedzenia. Na plan pierwszy wysuwa się jednak rodzina pewnego potentata przemysłu telewizyjnego (Jason Robards), który pragnie przed śmiercią zobaczyć syna marnotrawnego, (życiowa rola Toma Cruise’a). Ale pozostałe postacie nie schodzą na drugi plan: m.in. młoda żona, która dopiero teraz odkrywa, że kocha starego męża, a także żegnający się z życiem prezenter teleturnieju, narkomanka, wreszcie prosty policjant, jedyny w tej galerii zupełnie normalny, dobry człowiek. Każdy z bohaterów pragnie gorączkowo coś w życiu poprawić, uświadamiając sobie nagle ogrom popełnionych zaniedbań i grzechów. Nie wszyscy zdążą.

Polityka 18.2000 (2243) z dnia 29.04.2000; Kultura; s. 42
Reklama