Głos w telefonie: – Mam tego dość! Lekceważą mnie. Stoję na dachu na rogu Kubusia Puchatka i Świętokrzyskiej. Najpierw rzucę ulotki, potem... sam nie wiem.
Na dachu stał Stefan Sokół (58 l.), bohater reportażu Piotra Pytlakowskiego „Midas z Wołomina” („Polityka” 30). Przyjaciel i wspólnik w interesach słynnych bossów gangu wołomińskiego Lutka i Mańka. Po ich śmierci podjął współpracę z policją. Szukał pomocy, bo groziło mu niebezpieczeństwo. Został porwany przez syna b. wspólnika Jacka Klepackiego. Młody Klepak przez 2 tygodnie więził go, groził śmiercią i torturował domagając się pieniędzy. Po uwolnieniu Stefan Sokół poinformował o tym wydarzeniu policję i prokuraturę, ale nie wszczęto odpowiednich czynności. I o to bohater naszej publikacji ma pretensje do organów ścigania.
Twierdzi, że popełniono przestępstwo zaniechania oraz dopuszczono się manipulacji, aby ukryć jego ostrzeżenia. Sokół obciąża imiennie kilku policjantów i prokuratorów (w tym dawnego prokuratora z Katowic, a dzisiaj zastępcę prokuratora generalnego Jerzego Engelkinga) winą za manipulacje. Gdyby podjęto w porę określone czynności – twierdzi – bandyci nie popełniliby szeregu zbrodni, w tym kilku zabójstw.
Kilka tygodni temu Stefan Sokół poinformował reportera „Polityki”, że zamierza zrobić coś spektakularnego. – Muszę jakoś zaprotestować, bo nikt nie chce mnie wysłuchać – oświadczył. Po kilku dniach w kilku gazetach ukazały się informacje, że w centrum Warszawy pewien mężczyzna dokonał próby samospalenia. Uczynił to w obecności dziennikarzy przy Alejach Ujazdowskich. Na szczęście błyskawicznie go ugaszono, nie odniósł większych obrażeń. Niedoszłym samobójcą był Stefan Sokół. – Szedłem zaprotestować przed gmach Ministerstwa Sprawiedliwości – opowiedział potem „Polityce”.