Mamy jeszcze w kinach „Tytusa Andronikusa”, który jest dziełem debiutującej na dużym ekranie Amerykanki Julie Taymor. Jak widać młode kobiety są bardzo ambitne. Oto inna debiutantka, Angielka Martha Fiennes, nakręciła „Oniegina” na podstawie poematu Aleksandra Puszkina, co też jest przedsięwzięciem ryzykownym. Fiennes ma przynajmniej jeden niewątpliwy atut, mianowicie bardzo zdolnego brata Ralpha, który zagrał wcześniej wiele wybitnych ról, m.in. w „Liście Schindlera” i „Angielskim pacjencie”. Jego Oniegin jest młodzieńcem posępnym już od pierwszej sceny, a kiedy po stracie Tatiany przemyka ulicami Petersburga, przypomina wręcz Nosferatu z filmu Herzoga. A jednak nie jest to rola jednej maski, gdyż kryje się pod nią cała skala silnych uczuć: najpierw Ralph Fiennes gra zblazowanego, lekko cynicznego młodzieńca ze stołecznych salonów, który nudzi się potwornie na wsi; z czasem, wskutek kolejnych przeżyć, przeobraża się w człowieka niespełnionego, wewnętrznie wypalonego, który przegrał życie, gdyż nie potrafił w porę przyjąć uczucia zakochanej w nim kobiety. Tatianą jest Liv Tyler („Ukryte pragnienia”), stworzona do tej roli, delikatna, wrażliwa: kiedy w pierwszych scenach przygląda się przez okno Onieginowi, jest jeszcze dziewczynką, w finale będzie dojrzałą kobietą, wybierającą odpowiedzialność zamiast miłości. Zaczynam od wykonawców głównych ról, gdyż dzięki nim właśnie film daje się oglądać. Poza tym z poematu nie zostało zbyt wiele, po pierwsze nie ma poezji, co tyczy także mówionych prozą, na nowo napisanych dialogów. A jednak parę scen zostaje w pamięci. Ciekawie pokazany jest pojedynek między Onieginem i Leńskim, nie na śniegu, co już nieraz widzieliśmy, ale na pomoście jeziora – jest ranek, deszczowy, mglisty, krajobraz lekko odrealniony, uczestnicy zdarzenia w czarnych pelerynach – a wszystko to oglądamy oczami Tatiany, która stoi ukryta za drzewem.