Archiwum Polityki

Nazwij to snem

[dla koneserów]

Debiut 30-letniej Lynne Ramsay, szkockiej reżyser urodzonej w Glasgow, gdzie toczy się akcja filmu, w pewnej mierze autobiograficznego. Jak mówi w wywiadach artystka, w dzieciństwie dobrze poznała biedę, ale nigdy nie przestawała marzyć o lepszym świecie. Marzycielem obdarzonym bogatą wyobraźnią jest też James, główny bohater filmu, 12-letni mieszkaniec slumsów, chłopiec nad wiek dojrzały, który – podobnie jak jego koledzy – nie wyjechał na wakacje i snuje się po podwórkach. Wokoło jest szaro i ubogo, w dodatku w Glasgow trwa strajk śmieciarzy, więc ulicę zawalają worki z odpadkami, wśród których żerują szczury. Przepływający nieopodal kanał, przy którym chłopcy urządzają niebezpieczne zabawy, przypomina ściek. W domu pijany ojciec ogląda nieustannie mecze piłkarskie, marząc, że w przyszłości jego syn zostanie sławnym futbolistą. Tak nie wygląda szczęśliwe dzieciństwo, ale James nie poddaje się – jest małym buntownikiem, nie chce naśladować dorosłych, ale nie przepada też za towarzystwem rówieśników, z wyjątkiem starszej o dwa lata Margaret Anne, z którą tworzą niemal dorosłą parę. (Piękna scena wspólnej kąpieli w wannie, niewinna, choć nie pozbawiona erotycznych fascynacji). Najpiękniejsze są jednak marzenia, jak choćby to o bezkresnych przestrzeniach pól, wśród których wszyscy czuliby się wolni. Ale buszujący we śnie w zbożu mały James już wie, że piękne plany w realnym świecie rzadko się spełniają. Szczęśliwego zakończenia nie będzie. Kiedyś modne było dzielenie reżyserów na tych, którzy wierzą w obraz, i tych, którzy wierzą w rzeczywistość. Szkotka Ramsay, robiąc poetycki film realistyczny, przekonuje, iż można wierzyć w jedno i drugie.

Polityka 20.2000 (2245) z dnia 13.05.2000; Kultura; s. 46
Reklama