Problem nie w tym, że Aleksander Domogarow grając w krakowskiej Bagateli ma spore kłopoty z językiem polskim: gdy stara się mówić szybko i dynamicznie, trudno zrozumieć słowa. To by wypadało z czystej kurtuazji wobec rosyjskiego gościa darować. Gorzej, że jego Makbet nie podlega tu jakiejkolwiek ewolucji. Pod rycerską zbroją i marsowymi minami pozostaje jednolicie słaby, rozchwiany – i zmysłowo, aż po zbrodnię, rozkochany w żonie, którą Danuta Stenka kreuje na brutalną, nieposkromioną w ambicji, świadomą swej siły kobietę. Nie ma jednak w spektaklu miejsca na uprawdopodobnienie jej finałowego szaleństwa i samobójstwa – podobnie jak nie ma miejsca na myśl, zatupaną, jak w wielu dzisiejszych widowiskach, przez skupienie się na komiksowej fabule. Inscenizacja Waldemara Śmigasiewicza, zatopiona w czerni, tyleż jest powierzchowna co stylistycznie niespójna: postacie otaczające Makbeta zlewają się w jednego stereotypowego rycerza, trzej mężczyźni w sile wieku przebrani za wiedźmy z bagien budzić mogą jedynie śmiech. Epizody odbiegające od sztampy (jak inteligentny, złośliwy król Duncan Sławomira Sośnierza) uwypuklają tylko – przez kontrast – monotonię całego, nieróżnicowanego ani rytmem, ani nastrojami, ani rozłożeniem akcentów, widowiska. Nic ważnego do polskich dziejów scenicznych Szekspira inscenizacja ta nie wniesie. Wniesie natomiast do kasy Bagateli spory dochód od miłośniczek czarnych oczu nieszczęśliwego Kozaka, pardon, Szkota. I w tym, jak się zdaje, sens przedsięwzięcia się zamyka. (js)
[dla koneserów]
[dla najbardziej wytrwałych]
[dla mało wymagających]