Archiwum Polityki

Krzak tak, ale w USA

Początek rządów prezydenta USA to zwykle miodowy miesiąc, ale George W. Bush (ang. krzak) nie może raczej liczyć na ten luksus. Klucze do Białego Domu dostał dzięki decyzji Sądu Najwyższego i to podjętej większością głosów należących do konserwatywnych sędziów. 20 proc. Amerykanów nie uznaje decyzji Sądu Najwyższego, ale wpływowy tygodnik „Time” ogłosił George’a W. Busha Człowiekiem Roku 2000.

Dzięki ustawie o wolnym dostępie do informacji głosy na Florydzie – pomimo decyzji Sądu Najwyższego – w końcu zostaną policzone, a wtedy możemy się dowiedzieć, że popełniono omyłkę. Podobnie zdarzyło się ostatnio w 1876 r., kiedy Rutherford Hayes ogłoszony został prezydentem przez komisję Kongresu zdominowaną przez członków swojej partii. Otrzymał potem przydomek His Fraudulency (Jego Oszukańczość) i skończył rządy na jednej kadencji.

Powiada się, że jeśli Bush nie chce podzielić jego losu, musi maksymalnie rozszerzyć bazę swoich rządów, zaprosić do gabinetu demokratów i zrezygnować z najbardziej kontrowersyjnych propozycji, jak faworyzująca bogaczy obniżka podatków. Oparcie się na centrum wydaje się koniecznością w sytuacji de facto remisu w Kongresie, gdzie po wyborach mandaty w Senacie rozłożyły się po równo (50 na 50), a w Izbie Reprezentantów przewaga republikanów jest minimalna. Jako gubernator Teksasu Bush dowiódł, że potrafi jednoczyć, bo harmonijnie współpracował z większością demokratów w parlamencie stanowym. Jego nominacje stwarzają nadzieje, że leczenie ran wkrótce się rozpocznie. Być może Colin Powell i Condoleezza Rice, pierwsi w historii Afroamerykanie na kluczowych stanowiskach sekretarza stanu i doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, nieco poprawią fatalne stosunki Busha z Murzynami. Ale próbując rządzić ponadpartyjnie, Bush stanie przed karkołomnym zadaniem.

W Kongresie będzie miał do czynienia z innymi demokratami niż w Teksasie, gdzie politycy tej partii dostosowują się do konserwatywnych upodobań swego elektoratu. Na Kapitolu ton nadają liberałowie w rodzaju przywódców mniejszości w obu izbach, Toma Daschle i Dicka Gephardta. Próby dokooptowania demokratów do gabinetu napotykają przeszkody – demokratyczni senatorowie odmawiają, bo odejście choćby jednego z nich z Senatu oznacza uzyskanie tam przewagi przez republikanów.

Polityka 52.2000 (2277) z dnia 23.12.2000; Wydarzenia; s. 16
Reklama