Czarny tużurek, cylinder i trzy skrzynki dżinu – tyle 120 lat temu kosztowała położona u wybrzeży Kamerunu wysepka Mondoleh. Sprzedawał miejscowy kacyk, kupcem był przyjaciel Bolesława Prusa, ekscentryczny odkrywca Stefan Szolc-Rogoziński, w którego ręce kilku kameruńskich królów oddało władzę. Podróżnik nosił się z zamiarem założenia polskiej kolonii, ale ubiegła go niemiecka ekspedycja, która w parę miesięcy zhołdowała tych samych władców i już jesienią 1885 r. Kamerun znalazł się pod zwierzchnictwem cesarza Wilhelma I. Szolc-Rogoziński wrócił do Europy, popadł w silną depresję i zginął pod kołami paryskiego omnibusu.
Jego postać często przywoływała Liga Morska i Rzeczna (poprzedniczka Ligi Morskiej i Kolonialnej). Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę LMiR dążyła do przejęcia kontroli nad częścią dawnych terytoriów zamorskich Niemiec. Nie wiadomo, na jakich podstawach twierdziła, że w przypadku rewizji systemu mandatowego (po I wojnie światowej posiadłości kolonialne Niemiec stały się tzw. mandatami Ligi Narodów i pozostawały w gestii zwycięzców wojny) Polsce zostanie przyznany jakikolwiek obszar. Kierownictwo LMiR myślało przede wszystkim o Togo lub Kamerunie.
Nocniki do Liberii
W 1928 r. wobec braku postępów w kwestii mandatów Liga rozpoczęła zakrojoną na ogromną skalę popularyzację Angoli. Reklamowano ją jako doskonałe miejsce do osiedlenia się i argumentowano, że jest to raj dla wykształconego białego człowieka. Pierwszym osadnikiem po krótkim rekonesansie został Michał hr. Zamojski. Za jego przykładem zapragnęło pójść wielu ziemian – część z nich padła ofiarą oszustów wyłudzających fortuny na poczet przyszłej akcji kolonizacyjnej.
W grudniu 1930 r. jedno z pism wileńskich zasugerowało, że rząd polski zamierza kupić Angolę.