Archiwum Polityki

Osłupiająca cisza wszechświata

Początek nowego wieku stanowi okazję, by sprawdzić przewidywania, które tyczyły nadchodzącego stulecia. W kinie jest tu pozycja nieodparta: „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka z roku 1968 już w tytule odnosi się do daty, w którą właśnie weszliśmy. Oto więc sposobność, by się przekonać, jakim prorokiem było owo kino dla czasu, do którego dobrnęliśmy.

Czy jednak nie dokonujemy tutaj naciągania z udziałem fałszywej dobrej woli, odnosząc film do właśnie zaczętego naszego Nowego Roku, na podstawie umieszczenia go w nim przez reżysera? Bywa to bowiem dowolność, którą autorzy science fiction uprawiają, jak im się podoba i upychają swoje kawałki już nawet nie w wieku dwutysięcznym, lecz w daleko następnych. Wyłania się też pytanie, czy nasz rok 2001 okazał się podobny do owego z filmu? Odpowiedź z miejsca brzmi, że nie.

A jednak są powody, by połączyć film z przeżywanym właśnie przez nas startem nowego tysiąclecia. Przede wszystkim ze względu na zamiar Kubricka: oświadczył on, że data „2001” była wybrana rozmyślnie jako otwarta, czyli oznaczająca przyszłość nadchodzącą w następnym wieku. Następnie decyduje tu ambicja intelektualna filmu. Mimo że nakręcony lat temu przeszło 30 i mimo że od tego czasu zaroiło się od wystawnych produkcji SF, „2001” jest w tym gatunku wyjątkiem pionierskim i jednocześnie ostatecznym: indywidualne dzieło sztuki. Co potwierdziła ankieta czytelników „Polityki”, którzy przyznali filmowi zaszczytne miejsce 13 wśród wybranych przez nich 848 tytułów najważniejszych pozycji kina wieku XX.

Gatunek SF nie miał się bowiem dobrze, gdy Kubrick zdecydował się go podjąć. Zaszkodziła mu bomba atomowa, zaś następnie satelita kosmiczny. Okazało się, że nauka służy zagładzie, zaś technika rywalizacji politycznej: fakty, których SF nie mogła pominąć, lecz które, paradoksalnie, ograniczały ją i zagrażały popadnięciem w doraźną publicystykę. Rezultatem była ucieczka w baśń, w odmianę fantasy: wrócił feudalizm, księżniczki, królowie, smoki, czarownice, legendy sprzed tysiącleci, przeniesione co prawda na planety z odległych galaktyk, lecz bliźniaczo podobne do Ziemi i które okazały się zaludnione nie wiadomo skąd, bo już nawet nie wspominało się o kolonizacji przez jakoby naszych astronautów.

Polityka 2.2001 (2280) z dnia 13.01.2001; Kultura; s. 45
Reklama