A. jest specjalistą dużej klasy. Dorobił się żony, mieszkania, samochodu i dobrego stanowiska. Studia skończył w lewobrzeżnej Warszawie, a pracę dostał w prawobrzeżnej. I to było nieszczęście.
A. dojeżdżał samochodem do Wisły i przesiadał się do taksówki, która przewoziła go przez most. Następnie szedł kawałek do miejsca, gdzie zatrzymywał się autokar przewożący ludzi do miejsca jego pracy, daleko za miastem. Któregoś dnia znajomy przypadkowo podpatrzył ten dziwny sposób dojeżdżania do pracy A. i powiedział o tym jego żonie. Postawiono przed mostem czaty. A. musiał wyznać prawdę: nie jest w stanie przejść ani przejechać przez żaden most. Ogarnia go paniczny lęk, czuje duszności, serce mu się tłucze, poci się, a najgorzej, że popuszcza ze strachu – pęcherz odmawia mu posłuszeństwa. W taksówce ma też sensacje, ale mniejsze. Nie chciał, by koledzy z pracy zobaczyli jego dolegliwości. Myślał o zmianie pracy, ale szkoda mu stanowiska, które zajmuje. – Weź się w garść – powiedziała żona. – Cóż to za babskie fanaberie! Rodziny właśnie tak mówią: fanaberie, wmawiasz sobie, tylko powiedz, w jakim celu?
Postanowiła męża wyleczyć. Wjechali na most. Kazała mu wysiąść. A. postawił nogę na asfalcie. Most rzucił się na niego jak najgorszy wróg. A. zaparł się w fotelu i zaczął wymiotować. Żona zgłosiła się do lekarza. – Proszę zwrócić uwagę, że zrobiła to ona, a nie mąż – mówi dr Beata Janke-Klimaszewska z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, która na oddziale nerwic leczy fobie. Owszem, żona chętnie zobaczy się z dziennikarką, bo należy o tym pisać. Już wie, że mąż ma gefynofobię – lęk przed mostami. To dlatego nigdy nie chciał odwiedzić jej rodziców: trzeba było przejechać przez Bug. Każe mu się leczyć.