Tylko niewiele ponad połowę zarobionych pieniędzy wydajemy sami. Sektor publiczny przejada już ponad 45 proc. produktu krajowego brutto. Czy ktoś pilnuje, czy te wydatki są racjonalne? To zależy, do której kieszeni trafią nasze pieniądze. W najbardziej przej-rzysty, choć też kontrowersyjny sposób wydaje pieniądze publiczne budżet. Za przekroczenie limitu wydatków określonego przez Sejm ministrowi finansów grozi nawet Trybunał Stanu. Praktycznie bezkarni są natomiast zarządzający tzw. funduszami celowymi, których gospodarkę corocznie kontroluje NIK, po czym często alarmuje, że jest ona marnotrawna, jak w Państwowym Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Później w najlepszym razie, jak było w ZUS, odwołuje się prezesa, ale finansowe skutki jego działalności i tak ponosi społeczeństwo.
Jeszcze bardziej zawoalowane są finanse agencji rządowych. NIK nie zagląda tu każdego roku. Państwo kontroluje je za pośrednictwem urzędnika ministerstwa, którego resort deleguje do Rady Nadzorczej. Nazbyt elastyczne przepisy regulujące działalność agencji powodują, że za zgodny z prawem może zostać uznany niemal każdy niezgodny ze zdrowym rozsądkiem wydatek. Dlatego ogólne plany finansowe agencji zatwierdzone przez odpowiednich ministrów, a potem nawet Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów – nie bulwersują. Zaskakujące są natomiast szczegóły, które kryją się na przykład pod hasłem „obronność kraju” czy też „działalność socjalna”.
Mimo to liczba agencji nie maleje, natomiast są powody do obaw, że będą powstawać kolejne. Przez ręce agentów przepływać będzie coraz większy strumień wspólnych pieniędzy – już obecnie sześć największych agencji obraca rocznie prawie siedmioma miliardami złotych. Jeśli ich finanse będą tak zawoalowane i słabo kontrolowane jak dzisiaj, mamy prawo przypuszczać, że spora część pieniędzy może zostać źle wydana.