Unijni konsumenci nieźle dostali po kieszeni. W ciągu tylko jednego roku, wedle Eurostatu, pszenica zdrożała o 94 proc., kukurydza o 36 proc., masło o 82 proc., a ziarno słonecznika o 94 proc. To podstawowe surowce, z których produkuje się żywność. Konsekwencją wzrostu ich cen są więc podwyżki cen chleba, nabiału, mięsa – czyli niemal wszystkiego, co trafia na talerz.
Niespotykany skok cen żywności zaniepokoił syte i bogate społeczeństwa starej Unii, mimo że w ich budżetach domowych wydatki na jedzenie wynoszą zaledwie około 20 proc. Dla nas drożejąca żywność to jeszcze większy kłopot. Wydajemy na nią 28 proc. posiadanych pieniędzy. To także zaskoczenie, bo żniwa w Polsce były znakomite. Zebraliśmy o ponad jedną czwartą zboża więcej niż przed rokiem. Ponieważ jednak Niemcy, Czesi, Węgrzy i Ukraińcy zbiory mieli słabe, ich popyt pociągnął w górę także nasze ceny. W końcu jesteśmy częścią wspólnego, europejskiego rynku.
Więc mimo świetnych zbiorów pszenica w kraju zdrożała o 70 proc., żyto o 60 proc. W konsekwencji za mąkę płacimy o 24 proc. więcej, a ceny pieczywa podskoczyły o ponad 11 proc. Piekarze ostrzegają, że to dopiero początek. Drożeje nie tylko chleb, ale także wszystko do chleba. Masło – o ponad 15 proc., podobnie sery. Nie może być inaczej, skoro za mleko w skupie płacą już o ponad 26 proc. więcej. Nie możemy też udawać, że nie dotyczy nas uwaga unijnej komisarz Mariann Fischer Boel, która przewiduje, że w 2008 r. unijne ceny mięsa i przetworów z powodu gwałtownie drożejących pasz mogą wzrosnąć nawet o 30 proc.
Wprawdzie według Eurostatu ceny żywności w Polsce są ciągle o 33 proc. niższe od średnich cen unijnych, nikt jednak nie ma wątpliwości, że te różnice będą maleć. Mięso dziś jest jeszcze o 48 proc. tańsze. Za kilka miesięcy zacznie ostro drożeć, bo właśnie kończy się świńska górka.