Dyrektor Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej Medico Express Krzysztof Mikuliszyn dowiedział się o decyzji zarządu kasy, podjętej w piątek 29 grudnia o godzinie 20.00, z informacji nadesłanej faksem w sobotę rano. Rozpoczynał się sylwestrowy weekend. Przed siedzibą nowej stacji pogotowia stały już trzy nowe karetki, wewnątrz budynku lśniły pokoje dla personelu. Pięćdziesiąt osób – lekarze, pielęgniarki, sanitariusze, kierowcy – miało rozpisany grafik dyżurów na pierwszy od poniedziałku miesiąc pracy, a tu naczelnik wydziału pomocy doraźnej przesyła pismo: „W związku z uchwałą nr 497/2000 zarządu Mazowieckiej Kasy Chorych z dnia 29 grudnia informuję, że zawarta w dniu 28 grudnia 2000 r. umowa zostaje rozwiązana z dniem 1 stycznia 2001 r. bez zachowania terminów wypowiedzenia”.
– Myślałem, że zemdleję – mówi Krzysztof Mikuliszyn. – Godzinę później dostałem z kasy nowy faks. Tym razem nakładający na mnie obowiązek wyrobienia pieczątki świadczeniodawcy o ściśle określonym wzorze. Więc rozwiązali umowę, czy kontrakt jest ważny? Była sobota, na moje telefony nikt w Warszawie nie odpowiadał. Dopiero gdy we wtorek 2 stycznia pojechałem rozwiązać zagadkę, dowiedziałem się, że kontrakt faktycznie straciłem. Teraz jestem bankrutem.
Z jakiej opcji?
Krzysztof Mikuliszyn, z wykształcenia lekarz, powziął zamiar utworzenia prywatnego pogotowia ratunkowego w czerwcu minionego roku. To urzędnicy z kasy chorych zachęcili go do tej inwestycji, sugerując, że małe prywatne firmy medyczne mają przyszłość w nowym systemie ochrony zdrowia. Działają sprawniej, nie zatrudniają zbyt wielu ludzi, są w stanie płacić pracownikom więcej niż molochy z rozbudowaną administracją.
W sierpniu dr Mikuliszyn stworzył biznesplan, dzięki któremu mógł wziąć w leasing jedenaście karetek pogotowia.