W1989 r. Alicja Grześkowiak znalazła się na liście rezerwowej solidarnościowego Komitetu Obywatelskiego do tworzonego właśnie Senatu. Naturalnym kandydatem wychodzącej z podziemia opozycji był wieloletni szef toruńskiego Klubu Inteligencji Katolickiej profesor matematyki Andrzej Tyc. Przyszły wojewoda toruński przebywał jednak we Włoszech, czas naglił, więc na zdjęciu z Lechem Wałęsą znalazła się doktor habilitowany prawa karnego Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika Alicja Grześkowiak. Związana z Solidarnością, bardzo bliska Kościołowi, działała w Stowarzyszeniu Obrony Więzionych za Przekonania, a jednak jej kandydatura wzbudziła kontrowersje wśród części byłych działaczy podziemia. Powód? Przynależność do Stronnictwa Demokratycznego, satelickiej partii PZPR, a nawet nie sama przynależność i nie data wstąpienia – 1968 r. – lecz moment odejścia – dopiero 1985 r. Podobno opuściła SD, kiedy jeden z księży zaangażowanych w pomoc więzionym zwrócił jej uwagę.
Wiele lat później tłumaczyła w piśmie kobiecym: „Zostałam asystentką na Wydziale Prawa Karnego UMK. Jego kierownik nie był partyjny, ja też nie. Szykanowano nas z tego powodu, naciskano, abym koniecznie zapisała się do PZPR. Profesor przekonywał, że najlepiej będzie, jak wstąpię do SD”. Przyznaje, że dziś żałuje, „choć nie zrobiłam nic, czego mogłabym się wstydzić”.
Jako asystentka miała wśród studentów opinię nieprzyjemnej piły. Powtarzają się określenia: zimna, złośliwa i pamiętliwa, kontrastujące ze wspomnieniami miłej powierzchowności przyszłej pani marszałek. Toruński dziennikarz Andrzej Szmak wspomina, że studenci, którzy na początku semestru odnajdywali na listach swe nazwiska w grupie przyszłej pani marszałek, wpadali w panikę i dokonywali cudów, by się przenieść do innej grupy.