Przed armią pięciu milionów pacjentów ustawiono przeszkody trudne do pokonania dla osób zdrowych, więc jak mogą uporać się z nimi ludzie poruszający się o kulach i na wózkach? – Od lat byłam przyzwyczajona do barier architektonicznych, które nawet w przychodniach utrudniały kontakt z lekarzem – mówi Leokadia Kacprzak, która od ponad czterdziestu lat choruje na gościec przewlekły postępujący, czyli reumatoidalne zapalenie stawów. Ma za sobą 20 operacji i każdą wizytę w rejonowej poradni okupuje stresem. – Gdy przyszłam na zastrzyk i nie mogłam wejść po schodach na pierwsze piętro (o windzie w budynku oczywiście nikt nie pomyślał), prosiłam pielęgniarkę, by zeszła do mnie na dół, ale odparła, że dla jednej chorej nie zniesie na parter gabinetu zabiegowego.
W nowym systemie ochrony zdrowia ciężko żyje się tym, którym zdarzyło się zapaść na jedno ze 120 schorzeń reumatycznych. Wymagają one wielokrotnych zabiegów i pobytów w szpitalu, stałej kontroli w stosowaniu leków, wieloletniej rehabilitacji. W sytuacji, gdy kasy chorych każą oszczędzać na wszystkim, najłatwiej spełnić to polecenie skracając hospitalizację, podając najtańsze leki obciążone wieloma działaniami niepożądanymi, tworzyć zapory w dostępie do droższej specjalistyki.
Polityka, która oferuje chorym jedynie głodowe renty, wózki inwalidzkie, laski oraz kule, tylko pozornie przynosi oszczędności. W USA straty ekonomiczne spowodowane powikłaniami źle leczonych chorób reumatycznych i trwałym inwalidztwem sięgają 65 mld dolarów rocznie. W Polsce nie dokonano podobnych analiz finansowych, ale koszty te idą prawdopodobnie w miliardy złotych.
– Każda z chorób reumatycznych wymaga indywidualnego podejścia, ale leczyć powinniśmy zawsze kompleksowo – mówi prof.