Prezydent Wałęsa ułaskawił w 1993 r. Andrzeja Banasiaka, który później przybrał nazwisko Zieliński, dziś „pruszkowskiego Słowika”– poszukiwanego listami gończymi domniemanego przywódcę najgroźniejszej polskiej grupy przestępczej – informowały w ubiegłym tygodniu tytuły prasowe. Zrobiły to w ślad za PAP, której dziennikarz obejrzał telewizyjne „Wiadomości”, te zaś – tuż przed prognozą pogody – powołały się na nowy i nieznany szerzej program „Tylko u nas”. Niewiele brakowało, by nikt sprawy nie odnotował, bo i kto ogląda telewizję o godz.16. Reportaż Agnieszki Borowskiej odsłaniał kulisy ułaskawienia „Słowika” przez byłego prezydenta w sposób, który robił wrażenie piorunujące. – Mogłem być tylko wprowadzony w błąd – mówił do kamery zaskoczony i poruszony Lech Wałęsa – ktoś mi podsunął te papiery...
Jego słowa dały powód posłowi Iwanickiemu, by poprosić prokuratora generalnego o wyjaśnienie, czy nie mamy aby do czynienia z przestępstwem. Lech Kaczyński postanowił w piątek, by wszczęto postępowanie wyjaśniające w tej sprawie. W historii działań polskich organów ścigania nie było takiej reakcji wobec prezydenckiej decyzji.
Specjaliści, z którymi się konsultowałem, wykluczają, by mogło dojść do ułaskawienia „przez pomyłkę”. Zbyt liczny zespół pracuje nad przedstawieniem opinii prezydentowi do ostatecznej decyzji, zbyt sformalizowany jest tryb podpisywania wewnętrznych dokumentów, by „lewe papiery” (np. sfałszowana bądź pomyłkowo wypełniona karta dotycząca zapytania o karalność) podsunięte celowo czy bezwiednie mogły przesądzić o pozytywnej dla skazanego decyzji prezydenta.
O wewnętrznym przepływie dokumentów oraz organizacji pracy urzędu decyduje formalnie sam prezydent, w rzeczywistości szef jego Gabinetu oraz Kancelarii jako najbliżsi mu urzędnicy.