Lothar ma 35 lat, dobrze płatną pracę w firmie doradczej pod Monachium i niezły samochód – Audi A szóstkę. Jego współpracownicy nie wiedzą, że ten wesoły na co dzień mężczyzna ze stresu nie śpi po nocach. Od dwóch lat bez prawa jazdy jeździ samochodem.
Dwa razy został w Niemczech zatrzymany za jazdę po pijanemu. Najpierw zabrano mu prawo na osiem miesięcy. Po zakończeniu kary zdał piekielnie trudny test medyczno-psychologiczny (MPU), potocznie zwany Idiotentest, i znów mógł jeździć. Ale dwa lata później już mu się nie udało. Z tamtego wieczoru pamięta tylko, że na imprezie u znajomych było bardzo miło. Reszty dowiedział się na drugi dzień z telewizji. Wyjechał z przyjęcia po północy. Na autostradzie prawie ocierał się o mijane samochody. Kierowcy zaalarmowali policję, żeby zatrzymała „wariata w Audi”. Ścigano go helikopterem, w końcu Lothar zatrzymał się na blokadzie.
Kolejny raz do testu już nie podszedł. Wiedział, że alkoholowy recydywista ma niewielkie szanse. A bez zaliczenia testu i badań nie można w Niemczech ponownie zdawać na prawo jazdy. Znalazł w Internecie ogłoszenie: zdobędziesz uprawnienia w Polsce, bez badań, bez psychotestów, bez zbędnych pytań. Szybko, tanio i bezpiecznie. Zabrzmiało jak reklama odplamiacza przeszłości. Zadzwonił.
Bolesławiec na Dolnym Śląsku, jedna ze szkół nauki jazdy. Mariusz (proszę bez nazwiska, bo środowisko mnie wykończy): – Lothar przyjechał w grupie 12 Niemców. Mieli wszystkie potrzebne papiery. Pośrednik, który ich przywiózł, brał od każdego po 1,6 tys. euro. W zamian mieli all inclusive. Ja dostawałem za szkolenie 450 euro (niewiele więcej niż płacą Polacy za kurs); z reszty pieniędzy pośrednik opłacał załatwienie meldunku, tłumacza. Zostawał mu duży zarobek. Gdy Niemcy przyjeżdżali później na egzamin, musieli już sami płacić za hotel.