Paweł Wrabec: – Obserwując giełdowe przygody drobnych polskich inwestorów, można odnieść wrażenie, że wiele osób kompletnie nie liczyło się z groźbą utraty ulokowanych tam pieniędzy.
Tadeusz Tyszka: – Bo ich bezpośrednie doświadczenie mówiło co innego: na giełdzie się zarabia. Mamy wrodzoną skłonność do pomijania zagrożeń, których nie znamy. Także w mediach raczej panował optymizm. Skoro do Polski napływają unijne fundusze, politycy zapewniali, że gospodarka będzie się rozwijać, to wielu ludzi uwierzyło, że kursy akcji nadal będą rosnąć.
Skoro tak, to może postąpili słusznie?
Tak, o ile podjęli decyzję w sposób refleksyjny. A oznacza to dopuszczenie obu możliwości: że nabywając akcje możemy zyskać, ale możemy też stracić, to jest – że podejmujemy ryzyko. Tymczasem zamiast własnej analizy i oceny sytuacji wielu inwestorów uprawia zachowania stadne, robi to, co inni: jeżeli inni kupują, to ja także kupuję, jeżeli sprzedają – ja także sprzedaję. Inna powszechna skłonność to ignorowanie informacji niezgodnej z moim przekonaniem. Jeżeli przyjąłem opinię, że ceny akcji będą rosły, to nie przyjmuję informacji sugerującej coś przeciwnego. Niestety, nasze decyzje (w tym decyzje inwestorów) dalekie są od refleksyjności. Na ogół podejmujemy je pochopnie, wpadamy w liczne pułapki. Czyli popełniamy wiele błędów poznawczych.
Na przykład ignorujemy rachunek prawdopodobieństwa?
To jedno z poważnych ograniczeń naszego myślenia: właściwie kompletna niezdolność do myślenia probabilistycznego. Oto powtórzyło się kilka spadków ceny akcji na giełdzie – inwestorzy natychmiast zaczynają widzieć w tym pewną trwałą regularność. Podobnie, kiedy rozbiły się kolejno dwa samoloty tej samej firmy, natychmiast utrwala się przekonanie, że firma ta jest mniej bezpieczna niż inne.