Archiwum Polityki

Pośladki przebite strzałą

Przed laty Piotr Szczepanik podbijał serca Polek ckliwą balladą zaczynającą się od słów „Kochać. Jak to łatwo powiedzieć”. Czy równie łatwo namalować? Jakąś odpowiedzią na to pytanie jest wystawa „Prawdziwy romans”, otwarta w monachijskim Museum Villa Stuck.

Wiele wyjaśnia podtytuł ekspozycji: „Alegorie miłości od Renesansu po dzień dzisiejszy”. Zamysł ciekawy i ambitny. Pokazać, jak na przestrzeni wieków twórcy próbowali utrwalić w dziełach to najczystsze i najpotężniejsze z uczuć. Jak zmieniała się symbolika, do której się odwoływali.

Miłość to nie tylko sprawa ważna i uniwersalna, zawsze absorbująca ludzkość, ale równocześnie wdzięczne pole do twórczych spekulacji. I ta mnogość, aż prosząca się o upamiętnienie: miłość matczyna i dziecięca, miłość do bogów, platoniczna, niespełniona, euforyczna, pożądliwa, bezinteresowna, własna, chorobliwa, heteroseksualna, homoseksualna itd. itp. Nic tylko przyoblekać w rzeźby i obrazy. Tymczasem przez kolejne stulecia katalog symboli miłości, do których odwoływali się twórcy, pozostawał zadziwiająco ubogi. Na czele krótkiej listy umieścić wypada, wymyślonych jeszcze w starożytności, Kupidyna (zwanego też Amorem lub – z grecka – Erosem) i Wenus. Bożek z łukiem, raz figlarny, raz bezwzględny, to złośliwy, to znów przyjacielski. Na obrazie Franza von Stucka przedstawiony jako nabzdyczony, świadom swej władzy imperator. Nic dziwnego, w malarstwie europejskim królował przez wiele stuleci. Jednak już sztuka XX w. bez bólu rozstała się z Amorem jako alegorią chyba nazbyt dosłowną, pozbawioną finezji i wieloznaczności.

Wenus królowała i króluje nadal. Gdy tylko pojawiał się motyw miłości, dawni twórcy bez namysłu sięgali po mitologiczną boginię. Trzeba jednak przyznać, że czynili to z wyjątkowym brakiem wyobraźni. Przedstawiali ją albo wylegującą się leniwie i nago, albo obściskującą się, a to z Amorem, a to z którymś z kochanków. Nie mogło jej też zabraknąć na tej wystawie, m.in. w wersjach Adriaena van der Werffa, Giorgia Ghisi czy Carle’a van Loo.

Polityka 11.2008 (2645) z dnia 15.03.2008; Kultura; s. 64
Reklama