Według słów premiera Donalda Tuska, jego rozmowa w Białym Domu przyspieszyła osiągnięcie ambitnego celu: uzyskania pomocy USA w modernizacji polskich wojsk w zamian za zgodę na umieszczenie w Polsce amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Deklaracje samego George’a Busha były nieco bardziej ogólnikowe. Rząd USA przygotuje nowy, konkretny już pakiet pomocy i mogą się w nim znaleźć wymarzone rakiety Patriot, kluczowe dla wzmocnienia starzejącej się polskiej obrony powietrznej. Obie sprawy: tarczy i unowocześnienia sił polskich będą negocjowane równolegle, ale bez tego drugiego pierwszego nie będzie.
W odróżnieniu od prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który uznał, że nie ma czego negocjować i sprawa tarczy jest już przesądzona (jak to powiedział po analogicznym spotkaniu z Bushem), Tusk i minister Sikorski słusznie doszli do wniosku, że korzyści z tarczy nie są jednoznaczne.
Według dotychczasowej amerykańskiej oferty nie poprawią one bezpieczeństwa Polski, więc trzeba postawić twarde warunki zmierzające do większej równowagi zysków i strat.
Strategię oparto na trafnej kalkulacji, że ekipie Busha bardzo zależy, aby budowę bazy rakietowej w Polsce rozpocząć jak najszybciej. Ma to znaczenie przed tegorocznymi wyborami. Krótko mówiąc: Amerykanom się spieszy, nam nie. Polska jest optymalnym miejscem dla lokalizacji tarczy, więc Bush nie ma wyboru.
Bracia Kaczyńscy straszą, że targowanie się z supermocarstwem grozi pogorszeniem stosunków. Tusk oświadczył po spotkaniu z Bushem, że relacje pozostają nienaruszone. Tu też można mu wierzyć, m.in. dlatego, że – jakkolwiek by to brzmiało dwuznacznie – Ameryka jest teraz zaabsorbowana innymi problemami i nie będzie kruszyć kopii z Polską.