Można potraktować tę książkę jako lekkie czytadło, w którym wszystko jest jak trzeba – sympatyczny, ciepły narrator, kochająca się rodzina z trójką dzieci i psem, sporo śmiechu i wreszcie dużo łez. Ale pod anegdotyczną warstwą kryje się coś więcej – studium miłości, odpowiedzialności i wszystkich takich spraw, które w dzisiejszym łatwym konsumpcyjnym świecie lepiej pominąć milczeniem albo zbyć żartem. Można tę książkę uznać za kolejną opowieść o psie. Ale na pewno nie jest to historia bohaterskiego Szarika ani wiernej Lessie. John Grogan opisał w książce „Marley i ja. Życie, miłość i najgorszy pies świata” 13 lat życia z krnąbrnym, głupim, szalonym labradorem, psem niszczycielem, którego nieopatrznie wziął sobie na głowę właśnie wtedy, gdy wraz z żoną przeżywali najpiękniejsze pierwsze lata swego małżeństwa. Marley z rozkosznego szczeniaka szybko zmienił się w uciążliwego lokatora – kogoś między upośledzonym, nieopanowanym dzieckiem a namolnym złośliwym staruszkiem. Ale nie był tylko lokatorem. Stał się członkiem rodziny, nieodłączną częścią życia i już było za późno, żeby się go pozbyć. Towarzyszył swoim właścicielom, gdy stracili pierwsze dziecko, był przy nich, gdy rodziła się trójka kolejnych. Oni byli przy nim, gdy się starzał i niedołężniał.
Grogan, dziennikarz jednej z największych amerykańskich gazet „Philadelphia Inquirer”, prowadził dziennik, w którym na bieżąco spisywał wykroczenia Marleya, kolejne rozprute kanapy, rozdrapane ściany i przeżute dywany. Spisywał też swoje uczucia, z biegiem czasu coraz bardziej skomplikowane, bo stary Marley – głuchy, bezzębny i wciąż nieposłuszny – nieoczekiwanie uświadomił mu, co jest w życiu ważne, a co nie, i dlaczego. Paradoksalnie – jego niemożliwy pies okazał się mędrcem i mentorem jak buddyjski guru.