Archiwum Polityki

Układ czuwa

Andrzej Zybertowicz, socjolog, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi, o służbach, układzie i podejrzliwości

Ewa Winnicka: – Panie profesorze, kiedy nabrał pan podejrzeń, że Polska może być sterowana przez byłych pułkowników z SB?

Andrzej Zybertowicz: – Badacz posłuży się innym językiem: spyta, czy zakulisowi aktorzy, korzystający z agenturalnych zasobów komunistycznego państwa policyjnego, nie wywierają nieformalnego i nielegalnego wpływu na działania instytucji decydujących o sprawach publicznych? U mnie pozytywna odpowiedź na takie pytanie przyszła dość późno. Jeszcze w 1991 r., kiedy Jarosław Kaczyński czy Roman Bartoszcze mówili o agentach – nie dostrzegałem skali problemu. Przy pięknej bezkrwawej rewolucji lustracja i dekomunizacja jawiły mi się jako przedsięwzięcia jakobińskie. Aż do 4 czerwca 1992 r. Zobaczyłem nocne przemówienie Jana Olszewskiego w Sejmie transmitowane na żywo. Nie zrobił na mnie wrażenia kogoś pragnącego zachować władzę za wszelką cenę. A po obaleniu jego rządu w mediach nastąpił wysyp informacji o agenturze SB.

Zacząłem się zastanawiać, co stało się z rozbudowaną maszynerią państwa policyjnego. Zniknęła czy została przekonfigurowana? Gromadziłem rozproszone dane śledząc prasę, potem dotarłem do byłych funkcjonariuszy. Rysowali obraz kulis życia społecznego jeszcze bardziej spiskowy od tego, który rysowały media.

W 1993 r. opublikowałem książkę „W uścisku tajnych służb: upadek komunizmu i układ postnomenklaturowy”. Wskazałem m.in. na częściowo kontrolowany przebieg naszej transformacji ustrojowej, kontrolowany za pomocą zasobów instytucji, bez której nie może się obyć żaden reżim komunistyczny – tajnej policji. Ukazały się tylko dwie recenzje. Jedna w niszowej „Arce”, druga w lokalnej gazecie. Ta druga miała tytuł: „Czy dr Zybertowicz upadł na głowę?”.

Polityka 46.2006 (2580) z dnia 18.11.2006; Rozmowa Polityki; s. 42
Reklama