Kuchnia arabska ma długą historię. Pierwsza książka kucharska ukazała się już w 703 r.n.e. Zawierała ona przepisy do dziś wykorzystywane. Silne piętno na tę kuchnię wywarły kontakty z Francuzami i Hiszpanami. Równocześnie wpływy arabskie widać w kuchniach południowej Europy. Sycylijski deser cassata, popularny w południowej Francji kuskus czy wreszcie grecki tajine to smakołyki od stuleci znane w całym świecie arabskim. Arabowie używają pomidorów, ciecierzycy (czyli grochu włoskiego), bakłażanów, czosnku, oliwy i baraniny (co im zaleca Koran) jak przed wiekami. Swoje niezwykle aromatyczne i nasączone tłuszczem dania popijają gorącą, słodką herbatą z miętą. Przekraczając granice państw – nie zmieniamy karty dań.
Do Samiry nie jest łatwo trafić, a mimo to ruch tu jak na arabskim suku. Trzeba bowiem z al. Niepodległości, po przecięciu Trasy Łazienkowskiej, skręcić przed Biblioteką Narodową w prawo, jadąc do bazy samochodowej MPO. Przed samą bramą bazy gości wita napis „Samira” i wizerunek libańskiego cedru. Przy stolikach stojących na powietrzu tłoczno, w środku – nieco luźniej. W głębi lokalu drzwi do sklepu z jadłem i piciem z Libanu, Turcji, a nawet Indii. To tu można kupić największe i najpyszniejsze w Warszawie oliwki. Jest stale świeży chleb pita. Marynowane liście winogron. Soczewica różnych gatunków i w różnych kolorach. Dziesiątki rodzajów ryżu, oliw, serów...
Równie bogato wygląda karta dań restauracji. Szadi El-Masri, szef kuchni, oferuje 80 potraw. A najdroższa z nich kosztuje 29 zł 50 gr. To szyształuk, czyli grillowane piersi kurczaka z przyprawami i dodatkiem ryżu oraz sałatki. Inne dania kosztują około 25 zł. Ceny przekąsek – a jest ponad 20 – nie przekraczają 10 zł. A wszystkie zupy są po 7,50.
No to zaczynamy.