Archiwum Polityki

Zwis mamuta

O stosunku LPR do teorii ewolucji napisano już tyle, że właściwie cokolwiek o tym jeszcze napisać, będzie to bis repetita. Żeby chociaż częściowo tego uniknąć, o meritum zahaczę na samym dopiero końcu. Bardziej od wniosków ubawiła mnie bowiem przytoczona przez „Gazetę Wyborczą” argumentacja Macieja Giertycha. Mamuty i dinozaury żyły oto, podług niego, całkiem jeszcze niedawno. Mamuty zupełnie niemal współcześnie, czego bezspornym dowodem jest, iż „w czasach gorączki złota na Alasce jadano befsztyki z mamuta”. Żadną miarą nie mogły więc mamuty wymrzeć z końcem plejstocenu, gdyż w takiej sytuacji befsztyki byłyby nieświeże, nawet zamrożone przez tysiące lat nie nadawałyby się do spożycia.

Przyznam, że owe befsztyki rozpaliły moją wyobraźnię. Z pasją detektywa rzuciłem się więc w wir poszukiwań. Rzeczywiście, potrawkę „z mamuta” znalazłem na stole Ludwika XV. Było to w czasach, kiedy we Francji modne były dyskusje o dziwnych olbrzymich kościach odnajdowanych w ziemi, a słowo „mamut”, z ostiackiego „mamant”, właśnie przywędrowało do Europy Zachodniej (we Francji odnotowane pierwszy raz przez Isbrandsa w 1727 r.; w Polsce grubo później – przez Stanisława Staszica w 1805 r.). Tyle że tak jak chateaubriand nie oznacza pieczeni z Chateaubrianda, także samo ów burboński „mamut” przez skojarzenie z „mamelle” był daniem z krowich wymion.

Są również, ale w Kalifornii, a nie na Alasce, o czym Maciej Giertych będąc dendrologiem wiedzieć powinien najlepiej, drzewa mamutowe, z których szyszek robi się ponoć jakiś leczniczy wywar. Gdyby o to chodziło, byłoby zupełnie jak w starym dowcipie z radia Erewań: Owszem, świetne befsztyki, tyle że nie ze zwierzęcia mamuta, ale mamuta – drzewa, nie na Alasce, ale w Kalifornii, i nie jedli, ale pili.

Polityka 45.2006 (2579) z dnia 11.11.2006; Stomma; s. 111
Reklama