Krzysztof Olewnik, 25-letni syn majętnego przedsiębiorcy z Drobina pod Płockiem, został uprowadzony we wrześniu 2001 r. W reportażu „Porwane wątki” (POLITYKA 50/05) opisaliśmy tę sprawę, już wtedy uznaną za wyjątkową w historii polskiej kryminalistyki. Porywacze kontaktowali się z rodziną Krzysztofa telefonicznie i listownie. Podczas połączeń telefonicznych (ok.70 razy) puszczali wcześniej nagrane błagania Krzysztofa, aby rodzice zapłacili okup, bo inaczej bandyci go zabiją. Także listy były pisane jego ręką. Prawdopodobnie dlatego zarówno śledczy, którzy zajmowali się tą sprawą, jak i detektyw Rutkowski wynajęty przez ojca porwanego, nabrali przekonania, że porwanie jest mistyfikacją. Przyjęli wersję rodzinnej kłótni, w wyniku której Krzysztof upozorował uprowadzenie, aby wyciągnąć od ojca pieniądze. Na potwierdzenie takiej tezy nie było dowodów, ale uparcie drążono w tym kierunku, zarzucając de facto poszukiwania prawdziwych sprawców. Wokół Włodzimierza Olewnika, ojca porwanego, utworzył się krąg osób, które żerowały na jego tragedii i wyciągały pieniądze w zamian za podrzucanie, jak się okazało, fałszywych śladów. W tym kręgu był też detektyw Rutkowski i jego pracownicy.
Udręka rodziny Olewników trwała ponad 5 lat. W lipcu 2003 r. przekazali porywaczom okup w wysokości 300 tys. euro. 6 września 2003 r. porywcze głosem Krzysztofa powiadomili rodziców, że z powodu rzekomych błędów popełnionych podczas przekazywania okupu na porwanego nałożono karę. Przez najbliższe dwa lata nie odzyska wolności. Dopiero później wróci do domu. Od tej pory nie było więcej żadnych sygnałów. Dzisiaj już wiemy, że to było kolejne chytre posunięcie kidnaperów, aby zmylić pogoń.