Lektura listy obecności największych mistrzów światowego kina naprawdę robiła duże wrażenie. Modni Amerykanie, z Davidem Lynchem i braćmi Coenami (a poza konkursem Francis Ford Coppola i Martin Scorsese), stara gwardia francuskiej Nowej Fali, czyli Jean-Luc Godard i Jacques Rivette, mocna reprezentacja włoska (Ermanno Olmi i Nanni Moretti), zapraszani dzisiaj na wszystkie liczące się festiwale Azjaci. A jednak im bliżej końca przeglądu, tym częściej powtarzały się opinie, że konkurs trochę zawiódł, nie wszyscy dawni mistrzowie prezentują najwyższą formę, a nawet ci najlepsi cytują wciąż samych siebie. Nie było jednak tak źle, by jury pod przewodnictwem Liv Ullmann miało jakiekolwiek kłopoty z wytypowaniem zwycięzców.
W zasadzie przepadły wszystkie tytuły społeczne i polityczne, poza bośniacką „Ziemią niczyją”, wspominającą niedawną wojnę, nagrodzoną za scenariusz. Zdecydowanie zwyciężyły filmy o uczuciach.
Początkowe sceny nagrodzonego Złotą Palmą filmu Włocha Nanni Morettiego nasuwają nieodparcie skojarzenia z pierwszym odcinkiem „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego. Tam i tu mamy przypowieść o ojcu, który mimowolnie przyczynia się do śmierci dziecka. W „Pokoju syna” ojciec (w tej roli sam reżyser) jest z zawodu psychoanalitykiem, dla którego ważna jest rodzina, ale jego chorzy nie mogą na tym w żadnym wypadku ucierpieć. W każdym razie gdy dzwoni pacjent w nagłej potrzebie, ojciec jedzie do chorego, zamiast spędzić czas z synkiem, jak to było wcześniej ustalone. Pozostawiony sam sobie chłopak wybiera się z kolegami nurkować i tonie.
Nie zdradzam fabuły krajowym widzom, którzy zapewne będą mogli wkrótce ten niezwykły film zobaczyć – to, o czym opowiedziałem, stanowi jedynie punkt wyjścia. Film jest natomiast o tym, w jaki sposób najbliżsi, a więc rodzice i siostra, reagują na śmierć, jak się z nią oswajają i czy jest to w ogóle możliwe.