– Czarnogóra formalnie jest w federacji z Serbią, ale faktycznie wspólne państwo to fantom – mówi Żarko Rakcević, lider rządzącej od trzech lat w Czarnogórze koalicyjnej Partii Socjaldemokratycznej. – Trzeba być masochistą, aby trwać w małżeństwie z taką Serbią, jaka jest dziś.
Podgorica, wierny sojusznik Belgradu, od trzech lat stara się myśleć własną głową. Przymiarkę do rozwodu przyspieszyła sytuacja polityczna i gospodarcza w Serbii, zwłaszcza po nalotach NATO. Broniąc się przed napływem inflacyjnego dinara, Czarnogóra z początkiem roku wprowadziła do obiegu niemiecką markę jako oficjalny pieniądz. Jugosłowiańskie dinary niemal wyszły z użycia, czasami bilonem wydaje się resztę w sklepie, jeśli zabraknie fenigów. Oficjalnie jedna marka to 24 dinary, ale z dinarami nikt już nie przychodzi na zakupy, bo pensje płacone są w markach. W markach wypłacane są też oszczędności zgromadzone w bankach. – Musimy bronić naszą ekonomię – uważa Vojin Djukanović, minister gospodarki Czarnogóry.
Ten manewr drastycznie pogorszył stosunki z Belgradem. – Panu Miloszeviciowi nie odpowiada nasza proeuropejska orientacja, reformy, budowanie demokratycznego społeczeństwa, dlatego wprowadził blokadę Czarnogóry – dodaje Djukanović. Zdaniem ministra blokada podziałała twórczo: czarnogórskie przedsiębiorstwa przeorientowały się, zaczęły handlować z Zachodem, a nawet z Chorwacją, Bośnią i Albanią. – Mamy swoje porty, drogi, otwarte przejścia graniczne, lotniska, nie można nam narzucić blokady – triumfuje Djukanović. Dziś Czarnogórcy otrzymują dwuipółkrotnie wyższe płace niż Serbowie, a jeszcze niedawno było odwrotnie. Mają własną policję, sądy, Trybunał Konstytucyjny i Bank Narodowy.