Twarz oskarżonego Józefa S. wykrzywiał nerwowy tik, a gruby plik notatek wymykał się z drżących dłoni. – Moje zeznania zostały wymuszone. Przez dwa dni nie dostawałem jedzenia i picia – wyjąkał. – Funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa grozili mojemu synowi. Mówili: Zrozum, na ośmiornicę jest duże zapotrzebowanie społeczne. Obciążysz dyrektora izby skarbowej, to szybko wyjdziesz.
Na sali zaległa grobowa cisza. Adwokaci wymienili między sobą wymowne spojrzenia. Publiczność i dziennikarze wpatrywali się w składającego wyjaśnienia Józefa S. lub w kamienną twarz siedzącego naprzeciw prokuratora. – Proszę kontynuować – rzucił beznamiętnym głosem sędzia, a maszyna stenotypisty zaklekotała na nowo.
Spektakl się zaczyna
Pierwszy proces łódzkiej ośmiornicy rozpoczął się niefortunnie. Na otwierającą go 9 maja 2000 r. rozprawę nie stawił się jeden z oskarżonych (odpowiadający z wolnej stopy Andrzej N.). Policji nie udało się go tego dnia odnaleźć i doprowadzić na salę, bo... nie było go w domu. Sąd przerwał proces i wyznaczył nowy termin rozprawy.
Na ławie oskarżonych zasiada trzynaście osób – niektórzy bohaterowie tak zwanego winiarskiego wątku śledztwa. Prokurator zarzuca im między innymi udział i kierowanie grupą przestępczą, wyłudzenie od Skarbu Państwa ponad 1,3 mln zł i próbę przekupstwa dyrektora łódzkiej izby skarbowej. 8 czerwca, w niecały miesiąc po odczytaniu aktu oskarżenia, sąd uchylił areszt wobec wszystkich oskarżonych (z wyjątkiem byłego policjanta Józefa S.), wyznaczając niewielkie kaucje, od 15 do 50 tys. zł.
Lada dzień zaczną się procesy kolejnych oszukańczych spółek winiarskich. Prokurator uważa, że ich działalność stanowiła jedno z podstawowych źródeł dochodów łódzkiej mafii.